Na chorej służbie zdrowia można świetnie zarobić. Dawni handlarze długami szpitali dzisiaj sami pożyczają szpitalom pieniądze. Zarabiają na tym dziesiątki milionów złotych
Długi szpitali to morze pieniędzy. Ministerstwo Zdrowia szacuje je na prawie 10 mld zł. To, co spędza sen z powiek dyrektorom placówek i ministerialnym urzędnikom, dla kilku wtajemniczonych jest kurą znoszącą złote jaja. To do ich kieszeni trafiają pieniądze przeznaczone na leczenie chorych.
Kim są, skąd się wzięli i w jaki sposób uzależnili od siebie dyrektorów państwowych szpitali? Do tego wrócimy. Najpierw przyjrzymy się podupadłej służbie zdrowia.
Państwowe szpitale mają 9,85 mld zł długów – to ostatnie dane resortu zdrowia na koniec marca. Tylko w pierwszych trzech miesiącach tego roku zadłużenie wzrosło o 220 mln zł. Najszybciej zadłużają się placówki w województwach kujawsko-pomorskim i świętokrzyskim. Ich długi w trzy miesiące wzrosły aż po blisko 10 proc.
Co niepokoi jeszcze bardziej, to szybko rosnące długi przeterminowane. Czyli takie, które grożą wejściem komornika na szpitalne konta. Od stycznia do marca zwiększyły się o prawie 8 proc., do 2,42 mld zł.
Dlaczego długi rosną? Mniejszy strumień pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia, który nie chce płacić za nadwykonania. Szpitale, kiedy kończą się pieniądze z kontraktów, muszą działać dalej. Muszą kupować leki, narzędzia, zużywają prąd, gaz, ciepło.
Zakłady energetyczne, gazownie, hurtownie leków czy dostawcy sprzętu – wszyscy są na szpitale skazani. Pierwsi, bo dostaw nie odetną. Naraziłoby to życie pacjentów i na taką firmę posypałyby się gromy.
Dyrektorzy to wiedzą. Opowiada szef jednego ze śląskich szpitali: – Pod koniec roku zabrakło pieniędzy na rachunki za prąd. Nękali mnie i grozili, że odetną dostawy. To im mówię: spróbujcie, a za chwilę będą tu wszystkie telewizje!
Z kolei dla hurtowników i dostawców sprzętu medycznego liczy się każdy kontrakt. Choć szpitale są biedne, chętnych nie brakuje. Państwowy prędzej czy później zapłaci. Razem z odsetkami.
Zarobić na długach
Kiedy szpital zaczyna mieć nóż na gardle, na gwałt szuka pieniędzy. Najpierw puka do banków, ale te odprawiają go z kwitkiem. Żaden nie chce dawać pieniędzy zadłużonym lecznicom. Za duże ryzyko – tłumaczą bankowcy.
Żeby dopiąć budżety, szukają gdzie indziej. Gdy pojawia się firma gotowa wyłożyć pieniądze na spłatę długów, dyrektorzy niewiele się zastanawiają. I tu wracamy do wtajemniczonych.
W całym kraju z długów służby zdrowia żyje kilkanaście firm. Liczą się jednak trzy: giełdowe spółki Magellan i M.W. Trade oraz Electus należący do Domu Maklerskiego IDM SA. Wszystkie zaczynały od handlu długami szpitali. Teraz same pożyczają im pieniądze. I świetnie na tym zarabiają.
Jak to działa? Taka pożyczka jest droższa niż kredyt bankowy. Jej cena to nawet kilkanaście procent rocznie. Prawdziwą żyłą złota jest jednak dopiero sytuacja, gdy szpital przestaje spłacać raty w terminie. Wówczas zadłużenie zaczyna rosnąć lawinowo. Dochodzą karne odsetki i opłaty za tzw. doradztwo (firmy przekonują, że nie tyle pożyczają szpitalom pieniądze na spłatę długów, ile pomagają im wyjść z tarapatów – a to kosztuje) -. W sumie mogą sięgnąć kilkunastu milionów złotych.
Tak było w przypadku szpitala w Pabianicach, którego pożyczka od firmy Electus doprowadziła na skraj bankructwa. Z pożyczonych 15 mln zł na spłatę długów zrobiło się dwa razy więcej. Szpital musiał m.in. co miesiąc dopłacać firmie 134 tys. za obsługę umowy. Electus tłumaczył, że dyrektor szpitala wiedział, co podpisuje.
W podobne tarapaty wpadło wtedy wiele szpitali. Po wejściu w życie ustawy restrukturyzacyjnej, by dostać pomoc od państwa, musiały pospłacać swoje przeterminowane długi. Pieniądze wykładały firmy windykacyjne, a spłatę rozkładały na raty. Oprocentowanie – nawet 20 proc. w skali roku. Lecznice zamieniały więc jeden dług na kolejny, tyle że znacznie większy. Wpadając z deszczu pod rynnę.
Hodowla długów
A wystarczyło, żeby politycy odrobili lekcję z niedalekiej przeszłości. Bo to, co się dzieje, przypomina sytuację z połowy lat 90. Wtedy „hodowla” państwowych długów przez prywatne firmy doprowadziła skarb państwa do olbrzymich strat.
Działało to tak: dyrektorzy szpitali (ale też szkół czy dowódcy jednostek wojskowych) kupowali drogi sprzęt, ale za niego nie płacili. Wystawiali tylko fakturę. Dostawca szybko odzyskiwał pieniądze, sprzedając dług innej firmie. Ta kolejnej, zarabiając na szybko rosnących karnych odsetkach. I tak dalej. Ostatni w łańcuszku – zgodnie z ustawą podatkową – regulował długami skarbu państwa swoje podatki.
Dopiero po dwóch latach wprowadzono przepisy ograniczające możliwość potrącenia podatków długami skarbu państwa. Do tej pory nie wiadomo, ile straciło państwo na „hodowli długów”. Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że tylko w latach 1995-96 potrącono długami służby zdrowia ponad miliard złotych podatków.
Wypływa Magellan
Wtedy hodowlą zajmowały się płotki. Rekiny pojawiły się wraz z reformą służby zdrowia wprowadzoną przez rząd Jerzego Buzka w styczniu 1999 r. Choć początkowo grozy nie wzbudzały.
Wspomniany już Magellan, dzisiaj notowany na warszawskiej giełdzie, powstał w 1998 r. tuż po wygranych przez AWS wyborach. Kapitał – cztery tysiące złotych. Jedyna właścicielka – łodzianka Mariola Błaszkowska, modelka i prezenterka TV4.
Jej mąż Jacek, znany w Łodzi adwokat i działacz nieistniejącego już Ruchu Społecznego AWS, przyjaźnił się z Jackiem Dębskim, który właśnie został szefem Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki. – Powiedział Błaszkowskiemu, że przyda się firma, która będzie organizować zlecone przez niego imprezy, spotkania, szkolenia – opowiadał w „Gazecie” pierwszy prezes Magellana Tomasz Włazik, również działacz AWS.
Dębski szybko o koledze zapomniał i spółka nie robiła nic. Ożywiła się dopiero po roku, ale już zupełnie w innej branży. Przejęła spory jak na tamte czasy dług (ponad 50 tys. zł) likwidowanej hurtowni farmaceutycznej Disfapol wobec innej hurtowni leków – Aflopy. W zamian dostała 10 tys. zł gotówką i długi innych firm. I tak ruszyło. 1999 r. był ostatnim chudym rokiem Magellana.
Nie udałoby się bez polityki. Patronem Błaszkowskiego był obecny minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, wówczas sekretarz premiera Jerzego Buzka. Poznali się za rządów koalicji SLD-PSL. Kwiatkowski z bratem organizowali w Łodzi happeningi rozbijane przez policjantów. Potem w świetle kamer wygrywali wytaczane policji procesy. W sądach i na konferencjach prasowych brylował adwokat Błaszkowski.
Za rządów AWS młody mecenas był m.in. szefem rady nadzorczej Łódzkiego Zakładu Energetycznego (a potem jego prezesem) i członkiem rady państwowej Polfy Lublin, która sprzedawała swoje produkty przez największe sieci hurtowni.
Zysk na chorym zdrowiu
To stało się kluczem do sejfu szpitalnych długów. Kolejny rok Magellan zamknął już z prawie 17 mln zł przychodów, zarabiając 900 tys. zł. Działał już na terenie całego kraju, współpracując z kilkudziesięcioma hurtowniami farmaceutycznymi i sprzętu medycznego.
Błaszkowski, pytany wtedy przez „Gazetę”, czy nie głupio mu zarabiać na ułomnościach zreformowanej przez jego partię służby zdrowia, bagatelizował sprawę. – Jestem w AWS osobą mało znaczącą i nie miałem wpływu na reformę zdrowia – tłumaczył. I zapewniał, że nikt z nim nic nie konsultował.
Dzisiaj Magellan, notowany na warszawskiej giełdzie, wart jest prawie 240 mln zł. Większościowym akcjonariuszem jest Polish Enterprise Fund IV zarządzany przez Enterprise Investor. Spółka działa już nie tylko w Polsce, ale także w Czechach i na Słowacji. Na liście jego dłużników jest ponad 300 placówek. Na koniec czerwca były mu winne 355 mln zł.
Jak na drożdżach rosną zyski spółki. W ubiegłym roku zarobiła na czysto 18,3 mln zł, o 10 proc. więcej niż rok wcześniej. Spółka szacuje, że po pierwszym półroczu miała już 10,7 mln zł czystego zysku.
Electus, który zaczynał od zera dwa lata po Magellanie, teraz również jest notowany na warszawskiej giełdzie. W ubiegłym roku zarobił ponad 21 mln zł.
Najmniejszy z tej trójki jest M.W. Trade, który zarobił w ubiegłym roku 3 mln zł, ponad dwukrotnie więcej niż przed rokiem. Ten rok zapowiada się jeszcze lepiej. Już w pierwszym kwartale zysk firmy przekroczył 1,1 mln zł. To dwa razy więcej niż w tym samym okresie roku ubiegłego. Na koniec ubiegłego roku szpitale były winne M.W. Trade 55 mln zł.
Cały rok 2010 zapowiada się dla nich rekordowo. Szpitale podpisały niższe kontrakty niż w zeszłym roku. Szanse na ich podwyższenie są niewielkie. Dyrektorzy placówek muszą szukać pieniędzy na własną rękę.
Szpitalom niewiele pomoże to, że od stycznia komornik może zająć miesięcznie jedynie do 25 proc. miesięcznych wpływów szpitala z NFZ. Mało która firma oddaje dzisiaj w ogóle sprawę do sądu. Wolą dogadać się z dyrekcją. Dług rozłożą na dłużej, za to z wyższymi odsetkami.
Szpitalom pozostaje czekać na kolejną ustawę oddłużeniową. Na której po raz kolejny najlepiej zarobią hodowcy długów. Nikt przecież lepiej od nich nie zna się na polskiej służbie zdrowia.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz – http://wyborcza.biz/biznes/0,0.html © Agora SA