Wrocławski sąd apelacyjny tak organizował przetarg na ogólnopolską konferencję sędziów, żeby zawsze mu wychodziło zwycięstwo Pałacu w Wojanowie
Konferencja sędziów apelacyjnych organizowana przez wrocławski sąd odbędzie się 16-19 maja. W lutym na stronach internetowych sądu pojawiła się informacja o przetargu na kompleksową obsługę organizowanych przez niego konferencji i szkoleń. W tym pakiecie była też ta majowa konferencja. W przetargowej specyfikacji znalazł się jednoznaczny zapis, że musi się ona odbyć w Wojanowie. Ale mimo tego jasnego ograniczenia zgłosiły się trzy firmy: z Lubina, Kudowy-Zdroju i Warszawy.
– Próbowaliśmy walczyć o to zlecenie – opowiada jeden z uczestników przetargu. – Chcieliśmy nawet wynająć pałac w Wojanowie, żeby zrobić w nim tę konferencję. Ale Wojanów oczywiście nie miał żadnego interesu, żeby nam odstąpić to, co miał pewne, więc postawił nam cenę zaporową.
Jedynym kryterium wyboru zwycięzcy – oprócz wskazania, że to ma być Wojanów – była cena. Najtańszą usługę zaproponowała firma Platon z Kudowy-Zdroju. Przetarg unieważniono, bo okazało się, że suma ta znacznie przekracza zaplanowany na ten cel przez sąd budżet.
Kolejny przetarg, tym razem na organizację tej konkretnej konferencji sędziów, ogłoszony został w marcu. Specyfikację przetargu znacznie uszczegółowiono. Znalazł się w niej m.in. zapis, że konferencja musi odbyć się w obiekcie o standardzie czterogwiazdkowym, koniecznie usytuowanym w Kotlinie Jeleniogórskiej i w odległości nie większej niż 110 km – w linii prostej – od Wrocławia. Z tego przetargu zniknął zapis, że to ma być Pałac Wojanów. Obiekt ten leży w odległości 85 km od Wrocławia i ma cztery gwiazdki.
– Wprowadzenie warunku odległości było jak najbardziej zasadne, bo nie narażało nas na koszty związane z przejazdem, a w konferencji ma brać udział 150 osób – tłumaczy ten zapis rzeczniczka Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu Małgorzata Lamparska.
Na to ogłoszenie odpowiedziały dwie firmy: Platon z Kudowy, która na miejsce konferencji zaproponowała ośrodek Sandra SPA w Karpaczu (97 km od Wrocławia), i Pałac Wojanów sp. z o.o. Oferta Platona była o blisko 20 tys. tańsza niż konkurenta.
Jednak 1 kwietnia i ten przetarg unieważniono.
Lamparska: – Oferta z najniższą ceną z firmy Platon Kudowa-Zdrój wynosiła 188 400 zł brutto. A my przeznaczyliśmy na ten cel 145 800 zł.
Sąd ogłosił więc kolejny przetarg. Ale znów zmienił jego specyfikację. Konferencja nadal miała odbyć się w obiekcie o standardzie czterogwiazdkowym usytuowanym w Kotlinie Jeleniogórskiej. Jego odległość od Wrocławia – znów w linii prostej! – nie może jednak teraz wynieść więcej niż 90 km. Powołując się na specyfikę przedmiotu zamówienia wprowadził również zapis o zakazie zatrudniania podwykonawców. W praktyce oznacza to, że uczestnikiem postępowania może być wyłącznie firma posiadająca opisany w specyfikacji obiekt. A taka w odległości 90 km w linii prostej od Wrocławia jest tylko jedna – Pałac Wojanów.
W poniedziałek zapytaliśmy w sądzie apelacyjnym, dlaczego znów zmienił zapisy przetargu. Po tej rozmowie w ofercie na stronie internetowej sądu pojawiła się adnotacja, że zamawiający odstępuje od wymogu, by obiekt położony był w odległości 90 km od Wrocławia. Odległość znów może wynosić 110 km. Zakaz zatrudniania podwykonawców pozostał.
Ten wymóg Lamparska tłumaczy ograniczaniem kosztów: – Każda usługa udzielona za pośrednictwem będzie zawsze w swej cenie zawierać narzut stanowiący zysk dla firmy pośredniczącej.
Pytanie o ograniczanie konkurencji do tylko jednego podmiotu zbywa twierdzeniem, że zamawiający ma prawo tak opisać przedmiot zamówienia, jak mu pasuje. A to, że zamówienie może być trudne lub niemożliwe do wykonania przez część wykonawców, nie może zamawiającego ograniczać.
Rozstrzygnięcie przetargu nastąpi w czwartek 7 maja o godz. 10.30.
Wczoraj przed południem zadzwoniliśmy do Pałacu Wojanów. Podając się za pracownika firmy informatycznej, chcieliśmy wynająć kilka pokoi na wyjazd integracyjny kilkunastoosobowej grupy. Interesował nas termin od 17 do 19 maja.
– Niestety, w dniach 16-19 maja cały obiekt jest już zarezerwowany – poinformowała nas Marta Tabaka z działu marketingu Pałacu Wojanów.
Sąd przed osądem publicznym – komentuje Jacek Harłukowicz, Gazeta Wyborcza
Ta sytuacja demonstruje podręcznikowy przepis, jak obejść prawo. To przykład autorstwa nauczyciela, od którego zgoła innej lekcji oczekujemy, bo na temat jak szanować prawo, a nie jak je naginać. W sądzie apelacyjnym zasiada elita wymiaru sprawiedliwości: najbardziej doświadczeni sędziowie, z największym autorytetem i mandatem do poprawiania orzeczeń kolegów z sądów okręgowych. Tym bardziej więc kompromitujący jest ten przetarg. Wrocławski sąd apelacyjny, kuglując z nim, sam postawił się przed osądem opinii publicznej. Jeśli nie pójdzie drogą, jaką już kroczy jego rzecznik, ma jeszcze szansę, żeby wyjść z tego z twarzą.
Nagminnie łamią prawa człowieka, stosują tortury i zamykają niewinnych w więzieniach, a teraz mają szkolić polskich prokuratorów. Jak dowiedziało się TOK FM Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury RP podpisała memorandum o współpracy i wzajemnym szkoleniu kadr z wymiarem sprawiedliwości z Uzbekistanu. Praktyki władz tego kraju krytykują Unia Europejska i ONZ.
Polscy i uzbeccy prokuratorzy spotkali się w marcu w Krakowie i postanowili współpracować. Memorandum, które podpisali ma stworzyć ramy prawne dla organizacji szkoleń i konferencji dotyczących systemu sądownictwa i systemu ochrony praw człowieka. Dokument zakłada współpracę w obszarze szkolenia kadr między Krajową Szkolą Sądownictwa i Prokuratury Rzeczypospolitej Polskiej a Wyższą Szkołą Prokuratury Generalnej Republiki Uzbekistanu.
– Inicjatywa wyszła ze strony naszych gości. To oni chcieli się spotkać i to nie tylko z przedstawicielami Polski, ale także z innych krajów Unii Europejskiej – mówi Rafał Dzyr z Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie. Nie kryje, że wie jak wygląda działanie wymiaru sprawiedliwości w Uzbekistanie. – Nie możemy od razu powiedzieć, że nie podejmiemy takiej współpracy, w latach 80. Zachód też się od nas nie odwracał. Podczas spotkania Uzbecy sami wyszli do nas z pytaniami jak chronić prawa człowieka, a takiej odpowiedzi bezwzględnie musimy udzielić – mówi Dzyr i dodaje, że każdy kontakt z inną kulturą czegoś uczy. – Nawet jeżeli okaże się, że nasze wrażenia są negatywne, to tym bardziej polscy sędziowie i prokuratorzy będą doceniać polski system.
Ugotowali więźniów żywcem
Niemal wszystkie organizacje międzynarodowe zajmujące się problematyką praw człowieka zwracają uwagę na fatalną sytuację w Uzbekistanie. Z danych Amnesty International i Human Rights Watch, wynika, że tylko w 2010 roku w uzbeckich więzieniach z powodu tortur zmarło 39 osób, wyroki ciągle odbywa wiele osób skazanych w sfingowanych procesach.
Kilka lat temu Uzbekistan znalazł się wśród najbardziej represyjnych społeczeństw. – Amnesty International każdego roku wskazuje na bardzo ciężką sytuację więźniów, którzy są torturowani, maltretowani i przetrzymywani w bardzo ciężkich warunkach – mówi Aleksandra Mińkiewicz z Amnesty. Jak dodaje, sytuacja w tym kraju nie poprawia się. – Kolejne raporty potwierdzają, że władze Uzbekistanu łamią prawa człowieka. Najcięższe represje stosowane są wobec obrońców praw człowieka i dziennikarzy – mówi Mińkiewicz.
Z raportu sporządzonego przez brytyjską ambasadę wynika, że w trakcie przesłuchań dwóch więźniów ugotowano żywcem.
Sędziowie: trzeba to przemyśleć
Na informacje o podpisaniu memorandum zareagowało środowisko sędziowskie. – Współpraca na równoprawnych zasadach wydaje się nie na miejscu – mówi Rafał Piebiak ze stowarzyszenia sędziów polskich Iustitia
Jak podkreśla, podpisywanie tego typu porozumień trzeb zawsze dobrze przemyśleć. – Nie można od razu odrzucać kontaktów z takim krajem, ale trzeba się zastanowić czy to coś zmieni – mówi Piebiak. Przypomina, że Polscy sędziowie nie zgodzili się na wymianę doświadczeń z sędziami z Białorusi. – Memorandum jest tylko dokumentem i jak każda tego typu umowa może być podpisana, ale jej ustalenia nie muszą być realizowane – twierdzi członek zarządu Iustitii.
Pracownik wywiadu skarbowego z Katowic zagroził szefowi prywatnej firmy, że jeśli obniży pensję narzeczonej urzędnika, spotkają go kłopoty. „Gazeta” dotarła do nagrania tej rozmowy
Robert O. pracuje w wywiadzie skarbowym. To najbardziej tajna komórka Urzędu Kontroli Skarbowej w Katowicach. Zatrudnieni w wywiadzie urzędnicy drogą operacyjną weryfikują rzetelność składanych deklaracji podatkowych oraz tropią nieujawnione dochody. Za zgodą sądów mogą też zakładać podsłuchy.
14 grudnia zeszłego roku Robert O. pojawił się w przychodni weterynaryjnej w Dąbrowie Górniczej. Jego narzeczona Renata (obecnie już żona) była tam lekarką. Kobieta wielokrotnie chwaliła się, że jej przyszły mąż „jest wysoko postawionym pracownikiem urzędu skarbowego”.
Robert O. spotkał się z właścicielem przychodni oraz jej menedżerką. Rozmawiał o wynagrodzeniu narzeczonej. Lekarka zarabiała 3 tys. zł netto, jednak z powodu złej sytuacji finansowej kierownictwo przychodni chciało w styczniu zmniejszyć jej pensję do 2 tys. zł oraz dodać procent z obrotów. „Dla mnie te dwa tysiące to obraza jej, jak i mnie jako jej przyszłego męża. (…) U mnie w firmie nieco mniej zarabia portier” – stwierdził pracownik wywiadu skarbowego. Nie wiedział, że trwająca półtorej godziny rozmowa jest nagrywana. „Gazeta” dotarła do kopii nagrania.
Robert O. powiedział właścicielowi przychodni, że jest ekonomistą i prawnikiem oraz że od 15 lat pracuje w służbach skarbowych. „Jestem tu absolutnie prywatnie, to jest czas poświęcony dla ciebie, abyś wyciągnął wnioski” – zaznaczył, po czym zaczął mówić, że według jego wiedzy ściany w przychodni nie są przystosowane do obsługi rentgena [muszą być zabezpieczone tak, aby zatrzymywały promieniowanie – przyp. red.], że pracownikom część wynagrodzenia wypłaca się „pod stołem” bez opodatkowania i oskładkowania, że są nieprawidłowości w obrocie lekami psychotropowymi oraz że nie prowadzi się ewidencji nadgodzin.
„Pracuję w firmie państwowej, w służbach skarbowych, pracuję kupę czasu, widziałem różne przypadki. Jak przyjdzie urząd skarbowy, to masz przesrane, jak do tego przyjdzie ZUS i nadzór weterynaryjny, to masz problem. Ja z nimi współpracuję, łącznie z prokuraturą. (…) Jeśli ja wykorzystam drogę służbową, to tej przychodni nie ma” – oznajmił jej właścicielowi Robert O.
Mężczyzna twierdził, że lekarka z takimi kwalifikacjami jak jego narzeczona w Krakowie czy we Wrocławiu zarabia od 5,5 do 7,5 tys. zł brutto. „Ja widzę to tak, że od stycznia Renia ma w netcie trzy tysiące złotych, to jest jakieś 4,5 tys. zł brutto. Ja kontrolowałem takich firm jak ta mnóstwo i uważam, że dla takiej firmy to żadne koszty” – stwierdził Robert O. Dodał, że jak do przychodni wpadnie prokuratura i ABW, to zostanie ona zamknięta. „Ja cię nie straszę, ja ci udzielam darmowej porady prawnej. Jestem tu pierwszy i ostatni raz. Myślę, że jesteś osobą rozsądną. Tyle z mojej strony. Ja uważam, że 3 tys. zł dla Reni to kwota adekwatna (…) Jak będę nieludzki, to będą ludzie ode mnie służbowo i nie będzie tak miło jak teraz” – podkreślił.
Właściciele przychodni nie ulegli szantażowi i z powodu utraty zaufania zwolnili narzeczoną Roberta O. z pracy. Zawiadomili też prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przez niego przestępstwa. Dołączyli do niego kopię nagrania rozmowy.
– Jak długo pracuję w zawodzie, to z taką historią jeszcze się nie spotkałem. Trudno uwierzyć, że urzędnik państwowy mógł się tak zachować – mówi prokurator Zbigniew Zięba, szef Prokuratury Rejonowej w Dąbrowie Górniczej, która wszczęła śledztwo w sprawie powoływania się przez Roberta O. na wpływy w instytucjach publicznych. Zaraz po zwolnieniu lekarki do przychodni weterynaryjnej zaczęły bowiem wchodzić kontrole z inspekcji pracy, ZUS-u, instytutu atomistyki i nadzoru farmaceutycznego. – Sprawdzamy, kto je zainspirował do działania – mówi prokurator Zięba.
Minister Julia Pitera, pełnomocniczka premiera ds. zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych, uważa sprawę za skandaliczną. – Zamieszany w nią pracownik UKS-u powinien natychmiast zostać odsunięty od czynności służbowych, a zewnętrzna kontrola powinna sprawdzić, czy w podobny sposób nie działał już wcześniej. Bo tupet, z jakim stawiał żądania, wskazuje, że nie był to pierwszy raz – mówi Pitera. I chwali postawę właścicieli przychodni, którzy nie ulegli szantażowi. – Gdyby się ugięli, prawdopodobnie za jakiś czas dostaliby od tego pana kolejną prośbę nie do odrzucenia – podkreśla minister.
Szefowie katowickiego UKS-u dwa tygodnie temu dostali kopię nagrania rozmowy z Robertem O. Rozpoznali na nim głos swojego pracownika i przenieśli go do pracy w administracji. – Wszczęliśmy też postępowanie wyjaśniające, a po jego zakończeniu będziemy rozważali wszczęcie postępowania dyscyplinarnego – mówi Jacek Przypaśniak, dyrektor UKS-u w Katowicach.
Z Robertem O. nie udało się nam porozmawiać. Jest na zwolnieniu lekarskim. Właściciele przychodni też odmówili komentarza w sprawie. – Nie chcemy zaszkodzić śledztwu – stwierdzili.
Ewelina G., była dyrektorka gimnazjum nr 3 we Wrocławiu, została uniewinniona w procesie dotyczącym śmiertelnego porażenia prądem 14-letniego Filipa na szkolnym boisku. Sąd uniewinnił także pracownika pogotowia energetycznego Zygmunta L., a wobec policjanta Krzysztofa C. postępowanie umorzył warunkowo na dwa lata.
Proces przed wrocławskim sądem dotyczył wydarzeń sprzed czterech lat. 14-letni Filip grał z kolegami w piłkę na boisku Gimnazjum nr 3 we Wrocławiu. Gdy piłka wyleciała za ogrodzenie, Filip, żeby skrócić sobie drogę, wskoczył na mur. Chwycił się metalowej siatki zamocowanej na nim, a drugą ręką obręczy kosza do koszykówki. Wtedy śmiertelnie poraził go prąd. Według ustaleń prokuratury już wcześniej dochodziło do przypadków porażenia prądem uczniów. Szkolna woźna zeznała, że informowała o tym dyrektorkę, ale ta nic nie zrobiła.
Po tragedii okazało się także, że kilkanaście dni wcześniej, prąd lekko poraził inne chłopca. Jego matka zawiadomiła o tym policjanta Krzysztofa C., dyżurnego w komisariacie na Rakowcu, oraz Zygmunta L., pracownika pogotowia energetycznego. Oni także nie zareagowali na niebezpieczeństwo.
W październiku 2008 roku sąd rejonowy uznał wszystkich oskarżonych za winnych i skazał Ewelinę G. na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na trzy lata, a Krzysztofa C. i Zygmunta L. na rok w zawieszeniu na trzy lata. Jednak w marcu 2010 roku sąd okręgowy uchylił ten wyrok. Uniewinniające wyroki, które zapadły dziś, zakończyły drugi proces w tej sprawie.
Niepełnosprawny nie mógł skorzystać ze swoich praw, ale zdaniem sądu nic się nie stało, bo mężczyzna i tak dobrze sobie w życiu radzi. Oto historia niepełnosprawnego Dominika, którego obsługa bezprawnie wyprosiła z restauracji. Mężczyzna postanowił dochodzić sprawiedliwości w sądzie. Przegrał.
Dominik przyszedł do jednej z warszawskich restauracji. Zaprosił na kolację narzeczoną, wspólnie świętowali rocznicę zaręczyn. Do lokalu chcieli wprowadzić psa, asystenta osoby niepełnosprawnej. Zgodnie z prawem nie wolno mu tego zabronić. Od 2006 roku w stolicy obowiązuje uchwała Rady Miasta zgodnie, z którą odpowiednio przygotowane psy mogą wchodzić do urzędów czy punktów gastronomicznych.
Personel restauracji nie chciał słuchać takiego tłumaczenia – Poprosiłem o rozmowę z menadżerem, ale nie doszliśmy do porozumienia. Mówił, że przepisy sanepidu nie pozwalają mi wejść z psem i żadne tłumaczenia nie pomogły – mówi radiu TOK FM Dominik, który wyjaśnia, jak ważną rolę w jego życiu odgrywa pies Kankan.
Skarb, nie pies
– W restauracji zaproponowali, żebym zostawił psa przed budynkiem – relacjonuje Dominik i opowiada, że Kankan spędza z nim 24 godziny na dobę, bo tak został wyszkolony – Mam sparaliżowane nie tylko nogi, ale i ręce. Jeżeli coś mi upadnie, pies to podnosi: monety, karty płatnicze czy portfel. Przyciąga mi też wózek, jeśli nie dosięgnę – mówi Dominik i pokazuje, jak pies mu służy i jak wykonuje te wszystkie czynności. – Takiego psa się nie zostawia przed restauracją. Jego wyszkolenie kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. To tak, jakby ktoś zostawił otwarty samochód – mówi Dominik i dodaje, że w restauracji byli innego zdania – Personel mówił, że sobie dobrze radzę i pies nie jest mi do niczego potrzebny.
Po sprawiedliwość
Mężczyzna nie mógł wejść do restauracji, ale postanowił, że tak sprawy nie zostawi i skierował ją do sądu. – Chciałem przeprosin i odszkodowania na rzecz fundacji, która wyszkoliła i przekazała mi psa – mówi Dominik. Sprawa o naruszenie dóbr osobistych trafiła do warszawskiego Sądu Okręgowego, ale Dominik przegrał.
Nie tylko nie było przeprosin i odszkodowania, ale sąd kazał mu zwrócić też koszty postępowania. – Jak usłyszałem uzasadnienie wyroku byłem zszokowany – mówi mężczyzna.
Zbyt sprawny, by się skarżyć
W uzasadnieniu wyroku czytamy, że Dominik jest aktywny społecznie i uprawia sport, a to jest dla niego forma terapii. Dlatego też jest odporny psychicznie i może czuć się bardziej pewny siebie. Doktor Monika Zima z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego początkowo nie wierzyła, że sąd mógł wydać takie orzeczenie. – To jest kuriozalna decyzja – mówi i dodaje, że Dominik może czuć się pokrzywdzony. – Sąd nie dostrzegł tego, że podwójnie krzywdzi pana Dominika. On nie tylko był dyskryminowany, gdy go wyproszono z restauracji, ale jednocześnie sąd jako władza publiczna nie pozwala mu czuć się źle z tego powodu, że go z tej restauracji wyrzucono – mówi Monika Zima
Sąd ma jeszcze apelację
Próbowaliśmy się skontaktować z sędzią, która wydała wyrok w tej sprawie, ale usłyszeliśmy, że zgodnie z panującymi w tym sądzie regułami nikt, kto orzekał, nie komentuje swoich wyroków. Rzecznika Sądu Okręgowego w Warszawie pytaliśmy więc, jak można tłumaczyć takie uzasadnienie – Rzeczywiście takie rozważania w uzasadnieniu się znalazły, ale podkreślam, że to jest nieprawomocny wyrok. Sąd odwoławczy zajmie się słusznością takiego rozumowania – mówi Wojciech Małek i dodaje, że to był zaledwie jeden z fragmentów uzasadnienia.
A prawo jest po to, by go nie stosować
Oprócz fragmentów uzasadnienia dotyczących kondycji psychicznej Dominika sąd odniósł się też do łamania prawa przez personel restauracji. – To jest specyficzna sytuacja, bo sąd tworzy taką możliwość dla swoich obywateli, że nie muszą stosować prawa i że nieznajomość prawa nie szkodzi – komentuje uzasadnienie wyroku doktor Monika Zima.
Sąd tłumacząc swoją decyzję przywołuje uchwałę, która pozwala psom asystentom wchodzić do restauracji, ale zaraz potem dodaje, że personel niekoniecznie musiał je znać. – Sąd w tym postępowaniu sprawdzał, czy zostały naruszone dobra osobiste powoda i tego dotyczyła jego decyzja – broni argumentacji swojej koleżanki sędzia Małek.
Wstawią się za Dominikiem
Pełnomocnik Dominika złożył już apelację w tej sprawie. W procesie chcą uczestniczyć też prawnicy z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, którzy uważają, że dobra osobiste Dominika zostały naruszone, a sąd nie przyłożył się do wydania tego wyroku.
Część pierwsza. Już od sześciu lat Polska, niczym wielki odkurzacz, czyści rynki europejskie ze starych aut. Kto najwięcej na tym zarabia i kto na tym traci?
Myślałem, że nic mnie już nie zdziwi – mówi Artur Szlupowicz, właściciel nieistniejącego dziś „garażoparkingu Łomianki”. – Aż do tamtego ranka, kiedy przywieźli mi stertę poszarpanej blachy. Od holownika dowiedział się, że to Mercedes W124. Od policji, że rozbił się na Wisłostradzie: „Jechał ze 150, a jak nas zobaczył, jeszcze przyspieszył. Nim rozpędziliśmy radiowóz, było po wszystkim – merc przygrzmocił w filar wiaduktu „.
Ale najciekawszego dowiedział się od rzeczoznawcy: „Ten pojazd złożono z trzech różnych, wyprodukowanych w odstępie kilku lat”.
To był początek lat 90. Wcześniej składaki kojarzyły się z dużymi fiatami, które taniej było złożyć z części (o ile ktoś miał do nich dostęp), niż kupić w całości. – Tamta E-klasa to był pierwszy „zachodni” składak, jaki tu trafił – wspomina Szlupowicz. – Potem było ich sporo. Nauczyłem się je rozpoznawać, bo rozpadały się w niespotykany sposób i ze smutnymi konsekwencjami. Jak passat, który po prostu złamał się w połowie. Równiutko. Z początku myślałem, że ktoś go przeciął, aż zobaczyłem resztki spawów. Stał tu długo z kwiatkami na fotelu od rodziny. Mówili, że auto jechało do Rumunii w konwoju innych, kupionych gdzieś w zachodniej Polsce.
Szlupowicz w parking już się nie bawi. – Widywałem krew i kępy włosów na przedniej szybie. Myślałem, że się oswoję, ale nie – przyznaje i przytacza historie śmieszne i straszne: – Raz przywieziono wóz, który w nocy zaczął wyć. Gdy pracownik chciał uciszyć alarm, pod fotelem znalazł odcięte palce. Przyszedł mnie obudzić, a wtedy do auta wtargnęły psy. Do dziś nie mogę uwierzyć, że ganiałem psy po nocy, by im odebrać odcięte ludzkie palce…
Lekcja pierwsza: jeśli chcesz żyć z używanych samochodów, musisz mieć nerwy ze stali.
Nagabywany przez znajomych, czy nie wszedłbym z nimi w ten biznes, postanowiłem notować wnioski. O tym, że handlując autami, „twardym trzeba być, nie miętkim”, przekonam się jeszcze nie raz.
Szybcy lub głodni
Twardości nauczył handlarzy rynek. Coraz trudniejszy. Pod koniec lat 90. Polacy rozsmakowali się w nowych samochodach – w 1999 r. sprzedano ich 660 tys. Import używanych pełzał, w 2003 r. nie przekroczył 35 tys. sztuk.
– Wtedy nie można było rejestrować aut starszych niż dziesięcioletnie – wspomina Wojciech Drzewiecki z Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego „Samar” („Nie wie pan, że ktokolwiek bierze się za ten temat, zaraz jest oskarżany o wspieranie producenckiego lobby?”). – Do 2000 r. stawiano na rozwój rynku wewnętrznego. Weszli nowi producenci, sprzedaż nowych aut skoczyła. I nagle wszystko się zmieniło. Rolę kreatora rynku przejął minister finansów. Najważniejsze stały się wpływy do budżetu. A więc zaczęto podwyższać podatek akcyzowy i majstrować przy prawie. W ciągu dekady 17 razy zmieniano przepisy. Sprzedaż nowych aut spadła przeszło o połowę. Za to używanych…
Na moment wejścia do Unii i otwarcia granic naród czekał w blokach startowych. Import używanych aut wzrósł 50-krotnie (czemu sprzyjało naliczanie akcyzy od deklarowanej, a więc radykalnie zaniżanej wartości pojazdu), osiągając apogeum w 2008 r. (oficjalnie 1 103 970 sztuk). Jakich aut?
– Co tu kryć, głównie przechodzonych rzęchów. Liczyła się tylko cena i to, że zachodni – przyznaje pan Mariusz z Piły, importer z 20-letnim stażem. Na wieść, że jestem dziennikarzem, stwierdza: – No tak, kiedy import wzrasta, lobby dilerów protestuje. Błąd. Teraz są inne czasy i inne auta. Kiedyś dziesięcioletni wóz to była tragedia. Miał rozregulowany gaźnik, nie spełniał żadnych norm. A dziś? dziesięciolatek to pojazd z 2000 roku. Nikt mi nie powie, że BMW 7 sprzed dekady to rzęch.
Pan Mariusz organizuje wycieczki dla wymagających klientów. Bierze 1000 zł od głowy. Ogłasza się w internecie i uważa, że taki rozgłos mu wystarczy. Jest logiczny i przekonujący. Powiada, że zakup w Niemczech dwu-trzyletniego auta od pierwszego właściciela, z książką serwisową i dobrą historią, to najbardziej racjonalny wybór: – Za te pieniądze wyjechałby pan z salonu autem dużo niższej klasy. A trzyletnie audi, bmw i mercedesy jeszcze za dziesięć lat będą spełniały normy bezpieczeństwa i czystości spalin.
Tyle że „racjonalny” nie znaczy „tani”. Kiedy Szymon Dziawer, wicenaczelny „Świata Motocykli”, a prywatnie miłośnik mercedesów, udał się na Zachód po najmocniejszą E-klasę z początku produkcji, dokonał dwóch bolesnych odkryć: • bardzo trudno utrafić tam starsze, ale zadbane auto, • a jeśli się uda, trzeba za nie dać dużo więcej niż w Polsce.
– Objechałem Szwajcarię i nic – wspomina. – Dopiero w niemieckiej Konstancji znalazłem coś wartego uwagi: mercedesa W 124 E 500 z 1991 r. kupionego, co ciekawe, w Szwajcarii. Spytałem właściciela komisu SBM Automobile, jak to możliwe, że jemu się udało, a mnie nie. A ten mówi, że ma znajomych w paru firmowych salonach. I jak trafi im się klient gotów zostawić w rozliczeniu swoje ukochane 15-letnie auto, to wtedy dają mu cynk.
Pan Mariusz kiwa głową: – Cóż, jeśli jest na tym świecie coś do zeżarcia, to zaraz ktoś to zeżre. Tak jest w przyrodzie, tak jest na tym rynku. Nie kupi pan superauta w supercenie – zadbanego i taniego. Wyprzedzą pana. Ktoś stąd nigdy nie będzie szybszy od handlarzy stamtąd!
Lekcja druga: musisz być szybki, bo ci zeżrą, co najlepsze, i zostawią ochłapy. A potem każą sobie słono płacić za co bardziej smakowite kąski.
Z Niemiec Szymon wyjechał lżejszy o 12,5 tys. euro. Komis zarobił na nim co najmniej 1,5 tys. Kolejny tysiąc euro pochłonęły opłaty celne i rejestracyjne. I jedynie rekordowo mocny wtedy złoty sprawił, że szwajcarsko-niemiecki mercedes kosztował go „tylko” 40 tys. zł. Tymczasem w Polsce takie auta można kupić już za…20 tys. zł. – Oglądałem je wszystkie jeszcze przed wyjazdem – zapewnia. – Ponętne na zdjęciach, a w realu zmęczone i skundlone częściami ze szrotu lub od tańszych wersji.
Na marginesie: to, co wypisują sprzedający, do tego, co zastaje kupujący, ma się jak zbiór pobożnych życzeń do księgi skarg i wniosków.
Pochylamy się nad kilkoma ogłoszeniami, Szymon rozpoznaje starych znajomych: – O, „Rarytas dla konesera, auto w znakomitym stanie technicznym, bez wkładu finansowego”. No myślałby kto. Na miejscu odkrywasz, że nie działa w nim połowa rzeczy. Sprzedawca zdziwiony, bo dla niego znakomity stan techniczny oznacza tyle, że auto co rano zapala i jeździ.
Podobne rozbieżności budzi słowo „bezwypadkowy”. Takim może okazać się samochód popowodziowy lub taki, który ma wymienione wszystkie błotniki i połowę szyb.
Różnie interpretować można nawet liczby. Auto np. z 2004 r. potrafi być zarejestrowane w październiku 2003 r., ale że „to prawie koniec roku”, sprzedający „zaokrąglił datę w górę”. Liczy, że jak ktoś połknie haczyk i przyjedzie, to nie będzie chciał wracać z pustymi rękami.
Lekcja trzecia: choćby zdjęcie w ogłoszeniu przedstawiało siódmy cud świata, nie wierz w opis poniżej. A jeśli sam dajesz ogłoszenie, napisz o aucie to, co sam chciałbyś przeczytać.
Szymon wie, że nigdy nie odzyska włożonych pieniędzy, ale pociesza się, że jego auto nie kryje niespodzianek. Choć… Ostatnio stropił go artykuł w niemieckiej prasie, w którym prokuratura zarzuca właścicielowi komisu SBM Automobile „tachomanipulation”, czyli cofanie liczników.
– Tam przynajmniej to ścigają – mów pan Mariusz. – A u nas? W takim np. Pleszewie „tachomanipulation” jest tak oczywiste jak pompowanie kół.
Stolica iluzji, lor i mercedesów
Choć sądząc po ogłoszeniach internetowych, cofanie liczników ma się dobrze w całej Polsce, Pleszew zaintrygował mnie szczególnie. Nie tylko dlatego, że jest to „najbardziej samochodowo bandyckie miejsce w Europie Środkowej”, jak rekomenduje je pan Mariusz, ale także ze względu na zdolności przystosowawcze tysięcy mieszkańców, którzy wyczuli koniunkturę i uczynili z importu aut sposób na życie. I to całkiem wygodne, sądząc po skali rozmachu i samochodach.
Powiedzenie „szewc bez butów chodzi” tym razem nie oddaje prawdy. „Buty” Pleszewian mogą się podobać w Krakowie, Poznaniu czy Warszawie. Niektórzy zmieniają je kilka razy w roku.
– Merole, beemki, wypasione terenówki, takich tu najwięcej. Ponoć nigdzie na głowę nie wypada tyle mercedesów co u nas – nie bez dumy zauważa Piotr Żuchowski, który od 21 lat ściga auta z Zachodu i sam jeździ „pięcioletnim okularem”. – Zacząłem od Austrii. A jak rynek zawalili Czesi z Węgrami, to się przesunąłem do Niemiec. Ale pojawili się tam Rosjanie i podwyższyli ceny. To przeniosłem się do Belgii i tak już zostało.
Belgia i Francja to główne rewiry motoryzacyjnych łowów pleszewian. Ale też mieszkańców Kalisza, Konina, Chodzieży, Szamocina, Trzcianki, Jarocina i innych wielkopolskich miast (Poznań i okolice przodują w imporcie używanych aut, Warszawa jest o 40 proc. gorsza). Na obczyźnie nasi rodacy rywalizują z Bułgarami, Turkami i obywatelami byłej WNP. Mimo to wracają z tarczą, a konkretnie z lorami pełnymi aut. – Na jedną wchodzi zwykle dziewięć sztuk – mówi Żuchowski.
– Na piętrową lorę wchodzi circa siedem aut – koryguje pan Mariusz. – Ci handlarze upychają ich więcej, bo co robią?
– Stawiają je na sztorc? – zgaduję.
– E tam, nie muszą. Te auta często nie mają przodów – wyjaśnia pan Mariusz.
Mnie jednak bardziej ciekawi, jak pleszewiacy rozwiązują inny matematyczny paradoks: kupują auta tam, gdzie kosztują drożej, sprzedają tam, gdzie kosztują taniej, po drodze opłacają akcyzę (naliczaną teraz nie według widzimisię, ale tabelek Eurotaksu), i jeszcze na tym zarabiają.
Paradoks okazuje się pozorny. Głosem zdradzającym politowanie pan Mariusz wyjaśnia dlaczego: – Tam kupują złomy, tu sprzedają „cacka”. Po drodze te auta rewitalizują. Tamtejsi handlarze i mechanicy to jakby skrzyżowanie trzech postaci: Kaszpirowskiego, Uri Gellera i Davida Copperfielda. Mogą uzdrowić, nagiąć, zniknąć albo wyczarować. Co pan chce.
Lekcja czwarta: szykowanie auta na sprzedaż to dziś sztuka iluzji. Jeśli sam jej nie posiadłeś, musisz postarać się o dobrego magika. Wydatek szybko się zwróci.
Z rosnącym podziwem wypytuję pleszewskich handlarzy o kulisy ich pracy. Dowiaduję się, że w mieście jest 200 lor (piętrowych przyczep), na Zachód wożą nowe auta z Gliwic (Ople) i Poznania (VW), a z powrotem używane. Na 100 aut 95 to diesle („mniej palą i mają wygarnięcie”). Jakie idą najlepiej? Niemieckie. A najgorzej? „Włoszczyzna i koreańce”. Uszkodzone? A owszem, bywają. „Czasem mocno trzepnięte, bez dachu, nadpalone lub po powodzi. Belgowie trzymają je dla Polaków, sami nie kupują”. Co robią nasi handlarze? „Jedni sprzedają takie, jak przywieźli, uderzone z wywalonymi poduchami, inni picują”. W Pleszewie i okolicach para się tym armia ludzi – prócz blacharzy, lakierników i elektryków są tam ekipy wymieniające szyby, czyszczące fotele, piorące dywaniki itp. Są też oddziały intensywnej terapii samochodowej wyposażone w profesjonalne ramy do prostowania i naciągania karoserii. Łatwiej potem naciągnąć klienta na „bezwypadkowe” auto, chociaż…
– Często są to odrzuty z ubezpieczalni belgijskich i niemieckich, których nikt nie chciał tam naprawiać. Poskładane z kilku, ze szpachlą na dwa palce. Niech pan trzyma się od nich z daleka – przestrzega pan Mariusz z Piły.
Internet potwierdza te słowa – wystarczy na motoAllegro wpisać „ćwiartka”. Kiedyś kojarzone ze świnią przewożoną w bagażniku, teraz bardziej z samym bagażnikiem, słowo to najwyraźniej przeżywa renesans. Dzięki mechanikom, którzy kupują ćwiartki aut, bo nie bawią się w półśrodki.
– Artysta zrobi wózek dobrze – zapewnia pan Jacek z Pleszewa. – A druciarz? Byle taniej: na zewnątrz jak cię mogę, a pod spodem niechlujnie ponaciągane i pospawane. Często stoją obok siebie na placu – okazja, a obok mina.
– Można się oszukać?
– Można. Wsiada pan do czyściutkiego lśniącego pięcioletniego auta, przekręca kluczyk i odjeżdża, nie wiedząc, że to składak albo topielec. Raz sam wszedłem na minę. Kupiłem w Belgii ładne auto w dobrej cenie, nie poznałem, że popowodziowe. Dopiero elektryk odkrył.
O tym, że „Zachód się wycwanił” słyszę nie raz. – Nawet w Niemczech liczniki zaczynają cofać i książki serwisowe podrabiać! – pan Jacek ubolewa nad upadkiem obyczajów. – Mało! Niektórzy próbują zmieniać Briefy [karty pojazdu], by wyglądało, że właściciel to emeryt, bo po emerycie najwięcej chętnych. Trzeba uważać!
Oryginalną książkę serwisową można kupić w internecie za 75 zł.
Pojedynek wzrokowców
W oddalonym o 470 km Jaśle handlarze mają te same problemy.
– Jak ma się kilkaset fur na koncie, to się wpadkę zaliczy. Kiedyś samochód w powrotnej drodze mi się zapalił – wspomina pan Andrzej, któremu teraz dla odmiany daje mu się we znaki woda. A ściślej powódź, z którą kojarzone jest Podkarpacie, i która rozbudziła podejrzenia klientów. – Wcześniej żeniłem auto w tydzień, teraz stoi półtora miesiąca.
O swoich kolegach z Wielkopolski mówi dyplomatycznie. – Są różni. Utarło się, że pleszewiaki ściągają samochody młode, ale mocno bite. U nas idą inne – starsze, 10-12-letnie, ale nie porozbijane.
Średni przebieg? – Ponad 300 tys. km. Jak na Zachodzie ktoś kupuje diesla, to nie po to, żeby mu stał. No więc trochę je poprawiamy i opychamy po 15-20 tys. zł. W miesiącu mogę obrócić i dziesięć razy. Gdy mam auto nagrane w Niemczech to wyjeżdżam i wracam jednego dnia. Jak wybieram? Szybko, pięć-dziesięć minut.
Podobnie Piotr Żuchowski z Pleszewa: – Ja nie chodzę z czujnikami. A i tak widzę, czy samochód ma dobrą linię, wąskie szparki. Jeszcze tylko odpalam silnik i to tyle. Bo gdy stoi na placu w trzecim rzędzie, o jeździe próbnej nie ma mowy.
Ci, co picują, wiedzą, że 90 proc. ludzi kupuje oczami. Im lepszy wzrokowiec przygotuje auto, tym więcej wzrokowców na nie spojrzy. A w Pleszewie łatwo dostać oczopląsu. Na blisko 100 placach czeka na klientów ponad 3 tys. aut jednocześnie. Nie licząc tych, które sprzedaje się wprost z lor.
Lekcja piąta: oko to podstawa. Musisz mieć wyczucie harmonii i symetrii. Jeśli mieszkając w bloku z wielkiej płyty, nie widzisz krzywych ścian, nie bierz się za auta. A jeśli, to za ciężarówki.
Klienci? Różni. – Przyjeżdżają handlarze, którzy kupują uszkodzone, bo mają warsztaty i reperują, a potem sprzedają. Przyjeżdżają prywatni. Po całe i po walnięte, bo sami chcą zobaczyć, jak mocno. Przyjeżdżają nawet oficjalni dilerzy. Szukają aut rocznych, a najlepiej tegorocznych. Naprawiają je i sprzedają jako nowe z serwisu. Cała Polska u nas kupuje. Siedem dni w tygodniu – mówi pan Piotr.
W grudniu liczba aut sprowadzonych po 2003 r. przekroczy 6 mln. Żaden kraj w okolicy nawet nie zbliżył się do tej wartości. Co dziś ściągamy? Przeważnie dziesięcioletnie volkswageny, ople, fordy i renaulty. Na naszych drogach pojeżdżą jeszcze pięć-siedem lat. Część bez przygód, część tak. Zważywszy, że ponad jedna trzecia tych samochodów była uszkodzona, aż niewiarygodne, że nie widać tego w statystykach wypadków. Tu zamiast awarii układu kierowniczego, hamulców czy zawieszenia tradycyjnie króluje nadmierna prędkość. Nie inaczej było ze wspomnianym na wstępie mercedesem składakiem. Rzeczoznawca: – Owszem, jechał zbyt szybko, ale – na moje oko – nim uderzył w filar, rozsypał mu się układ kierowniczy, a koła rozjechały na boki.
– W takich autach łatwiej o wypadek i trudniej o przeżycie. Zwłaszcza gdy zamiast poduszek powietrznych mają tanie zaślepki – insp. Janusz Staniszewski z gdańskiej drogówki.
– Dopóki przegląd techniczny będzie u nas kwestią ceny i znajomości, dopóty będziemy świadkami, jeśli nie ofiarami, wypadków powodowanych przez samochody złomy, które sprowadza i naprawia nie wiadomo kto – irytuje się szef Samaru.
Do końca 2009 r. ponad 9 tys. podmiotów przyznało się do importu aut z zagranicy. Ile osób robi to pokątnie? Nie wiadomo. Według zgrubnych szacunków nawet 250 tys. osób może uczestniczyć w ściąganiu i sprzedaży aut, którymi potem jeżdżą miliony Polaków (wśród każdych dziesięciu samochodów jakie kupiliśmy w zeszłym roku, dziewięć było używanych i tylko jedno nowe).
– Niech pan sobie wyobrazi, że wychodzi premier i mówi: „Przykręcamy śrubę na używane samochody”. I może zapomnieć o reelekcji. Bo każdy chce kupować taniej – zapewnia pan Mariusz. – Wielu nie stać na nówkę, wielu stać, ale nigdy jej nie kupią, bo nie przeżyją masakrycznej utraty wartości w ciągu pierwszych lat. A ta wartość spada, w miarę jak przybywa tanich, używanych aut. I kółko się zamyka. Przepraszam, ale klient czeka, muszę lecieć, taki lajf…
Lekcja szósta i ostatnia: więc jak, wchodzisz? Wóz albo przewóz – musisz decydować szybko. A potem polubić częste wyjazdy, przydrożne bary i brudne toalety. Otuchy dodadzą ci koledzy z CB-radia. Dasz radę. Szerokości!
Policjant z Białogardu w Zachodniopomorskiem sam sobie wystawił mandat na kwotę 20 złotych. Dlaczego? Bo nie chciał mieć nieprzyjemności, za to, że podczas służby nie udało mu się nikogo ukarać. „To jest skandal. W Komendzie Powiatowej Policji w Białogardzie panuje napięcie. Napięcie to spowodowane jest naciskami kierownictwa jednostki dotyczącymi pogoni za tzw. „wynikami”. Policjanci plutonu patrolowego mają nakładać mandaty za byle wykroczenia” – napisał do nas internauta na uprzejmiedonosze@policyjni.pl. Jak relacjonował, naczelnik wydziału prewencji ogłosił podwładnym, że będą ponosili konsekwencje służbowe, jeśli nie nałożą przynajmniej jednego mandatu na służbę. Pouczeń miało nie być w ogóle.
Doprowadziło to do tego, że 3 grudnia br., policjant po spokojnej nocnej służbie, podczas której nie stwierdził wykroczeń, wlepił mandat sam sobie . Stwierdził, że nie chce mieć nieprzyjemności i że żeby ich uniknąć gotów jest tak robić na każdej służbie.
Co więcej według naszego informatora, przełożony policjanta nie miał nic przeciwko takiemu wypełnianiu zadań. Zgłosił tylko uwagę, żeby funkcjonariusze będąc w patrolu we dwójkę, wystawiali sobie mandaty wzajemnie, a nie sami sobie.
Rzeczywiście mandat był
– Rzeczywiście taka sytuacja miała miejsce. Policjant wystawił sobie mandat ’20-złotowy’ za przechodzenie przez tory w niedozwolonym miejscu – przyznaje w rozmowie z TOK FM rzecznik białogardzkiej policji aspirant sztabowy Jerzy Zachaczewski. – Z policjantem ma rozmawiać komendant powiatowy, żeby wyjaśnić sprawę. Komendantowi zależy bowiem nie tylko na dobrze wykonywanej służbie, ale też na dobrej atmosferze w komendzie – dodaje.
Rzecznik zaprzecza natomiast, że były jakiekolwiek naciski na policjantów, żeby wystawiali mandaty zamiast pouczeń, czy żeby przynosili z każdej służby przynajmniej jeden mandat.
„Nie wierzę”
Zdziwiony całą sprawą jest Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji. Początkowo nie mógł nawet uwierzyć, że coś takiego miało miejsce. – Komenda Główna nie rozlicza komend wojewódzkich z liczby wystawionych mandatów – mówi. – Dla nas ważne jest, żeby w danym rejonie było bezpiecznie. Nakładanie mandatów dla statystyki nie prowadzi do niczego dobrego. A jeśli taka sytuacja miała miejsce to jest ona dla mnie kuriozalna. – dodaje.
– Ta historia nie powinna się wydarzyć. Przełożeni tego przełożonego powinni z tego wyciągnąć wnioski – mówi Sokołowski. Z naszych informacji wynika jednak, że przynajmniej na razie białogardzki komendant powiatowy, żadnych konsekwencji wobec przełożonego policjanta wyciągać nie zamierza.
Problem z pouczeniem powtarza się
Sygnały o zakazach pouczania i nakazach karania mandatami za najmniejsze wykroczenie od jakiegoś czasu docierają do nas z różnych miejsc Polski. – Zabroniono nam pouczać ludzi i zobowiązano, żeby każdą interwencję kończyć mandatowo – mówił nam jeden z policjantów pracujących w warszawskiej drogówce. Jak stwierdził 80 procent mandatów wlepiają teraz za bzdury.
Po publikacji na ten temat odezwali się inni policjanci z całej Polski, którzy mają podobne problemy z pouczaniem, m.in. z Łodzi, Lublina, Pomorza i z innych części województwa mazowieckiego. – Jeszcze do niedawna nie mogliśmy pouczać złodziei sklepowych, którzy kradną jedzenie, przysłowiową bułkę. Komendant zgodził się na to dopiero po ciężkiej awanturze – mówi nam jeden z łódzkich policjantów. Podobne głosy dotarły do nas też z jednej z podwarszawskich miejscowości. – Zaczynamy służbę o godzinie ósmej. Zdarza się, że o 8.30 komendant wzywa nas na dywanik i sprawdza ile już mandatów wlepiliśmy – informował nas funkcjonariusz z prewencji.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zarzuciła policjantowi z Pucka (Pomorskie) oraz dwóm innym mężczyznom, że zażądali od przestępcy 150 tys. zł łapówki, obiecując w zamian uzyskanie dla niego uniewinniającego wyroku. Policjant Krzysztof K. oraz dwaj jego znajomi – Jacek R. i Marcin L. zażądali pieniędzy od Mateusza S., oferując mu przy tym uniewinnienie w sprawie rozboju, którego mężczyzna miał się dopuścić – poinformował naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, Adam Borzyszkowski,.
W tym tygodniu wszyscy trzej mężczyźni usłyszeli zarzuty, a w czwartek sąd, na wniosek prokuratury, zdecydował o tymczasowym aresztowaniu jednego z nich – Jacka R. Trojgu podejrzanych grozi do ośmiu lat więzienia.
Również w czwartek, funkcjonariusz Krzysztof K. został – zgodnie z obowiązującą procedurą zawieszony w pełnieniu obowiązków służbowych (zawieszenie wiąże się z obniżeniem o połowę pensji) poinformował rzecznik prasowy puckiej policji, Łukasz Dettlaff. Krzysztof K. jest policjantem z 11-letnim stażem, ostatnio pracował w wydziale kryminalnym.
Dla dobra postępowania śledczy nie chcą ujawniać więcej szczegółów na temat sprawy.
Wałbrzyska afera omal nie spowodowała zerwania zawartej kilka dni temu koalicji PO-PSL-SLD w dolnośląskim sejmiku. Groził tym na dzisiejszej, pierwszej sesji Marek Dyduch z SLD (obrażany w rozmowie wałbrzyskich polityków; – Będzie fikał, to dostanie w ryj – mówi o Dyduchu Roman Ludwiczuk). Koalicja przetrwała, bo Dyduch… nie mógł dodzwonić się do szefa partii Grzegorza Napieralskiego, by skonsultować
z nim decyzję o ewentualnym zerwaniu porozumienia z PO.
Ujawnione w Wałbrzychu stenogramy pochodzą z rozmowy Romana Ludwiczuka, senatora PO, z Longinem Rosiakiem ze sztabu wyborczego Mirosława Lubińskiego (niezależnego kandydata na prezydenta Wałbrzycha, rywalizującego w drugiej turze z kandydatem PO Piotrem Kruczkowskim).
Ludwiczuk nie miał pojęcia, że Rosiak przyszedł do niego z magnetofonem i nagrał rozmowę. Ze stenogramu może wynikać, że senator PO próbował korupcyjną ofertą przeciągnąć na swoją stronę jednego z najważniejszych współpracowników konkurenta Platformy w Wałbrzychu. Oferuje Rosiakowi atrakcyjną, zagraniczną wycieczkę i stanowisko wicestarosty. W zamian Rosiak miał w ostatnich dniach przed niedzielną drugą turą zrezygnować z udziału w kampanii Lubińskiego, choćby pod pretekstem choroby.
Rosiak ma w Wałbrzychu opinię osoby, która ma wielki talent w zjednywaniu poparcia wyborców. Co ciekawe, kilka dni temu w jednej z lokalnych gazet ukazał się materiał sztabu PO ostro atakujący Rosiaka i Lubińskiego.
UWAGA! Nagranie zawiera wulgaryzmy.
Oto stenogram rozmowy Romana Ludwiczuka z Longinem Rosiakiem
Uwaga! Treść wulgarna
Stenogram rozmowy
Longin Rosiak: Dzień dobry Panie Senatorze.
Roman Ludwiczuk, senator RP: Cześć.
Kawkę, herbatkę ?
A Ty co pijesz?
Kawę bo ledwo dziś żyję.
Opijałeś koalicję ?
Przestań.
Panie Senatorze czego mogę oczekiwać ?
Nie, no kawa koleżeńska. Powiedz mi co i jak? Po co mówisz jakieś rzeczy, ze ja Cię…
No do Egiptu?
Nie do Egiptu gdzie indziej powiedziałem, powiedziałeś, ze chciałem cię wysłać z Alą..
Do Egiptu na tydzień.
Nie do Egiptu, zaraz Ci powiem…
Powiedz mi tak jedną rzecz między nami. Chećko – Zamek Książ tak?
Ja nic nie wiem na ten temat… no co ty?
Heretyk – wodociągi…
Nie ma takiej opcji .
Tomczak MZB.
Z Tomczakiem to nie powiem nie. Ale nie na prezesurę, no. Jeśli chodzi o Chećke i Heretyka.
Myśmy wcześniej z nimi rozmawialiśmy i Mirek (Lubiński – przyp. red.) nic im nie obiecywał. Bo nie jest w stanie tego obiecać.
Z góry przykaz, Napieralski przycisnął.
Ale powiem Ci szczerze, nie wiem, czy to dobry ruch z waszej strony.
Ale ja wiem, ja też kurwa nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy. Ale kurwa czekaliśmy do niedzieli na PiS pierdolony, a pierdolona Zalewska się z Tobą układała, tak? Za te jedną prezydenturę? Tak jak to zmawiamy, no i chuj! To dokładnie wiemy Mirek (przypuszczalnie Bartolik) w panice pyta: kurwa co teraz kurwa? Czekaliśmy na Was (PiS) mieliście zarząd w sobotę, my byśmy w życiu z nimi nie poszli (SLD), dwóch od Ciebie czekało w kolejce w powiecie kurwa nie. Albo udawali, ze czekają.
Udawali.
Przeszedł by, dostałby kurwa dobrą propozycję. Na 100%
Wszyscy czekają do niedzieli.
Ale to kurwa ruch jest przed, no.
No dobra, ale to tylko mnie na kawę zaprosiłeś.
No tak z Tobą pogadać co dalej. Co dalej kurwa. Angażujesz się w To, nie angażujesz?
Kolegami będziemy, nie ?
Nie, no… Bez względu na to jakie będą wybory. Nie można się kurwa po prostu zabijać. Ja to Piotrkowi (przypuszczalnie Kruczkowskiemu) tłumaczyłem. To, co mi powiedziałeś w sobotę, Cóż ta Ala wielkiego chciała, że chciała być kierownikiem ADM-u, (4 lata temu)
A co nie wiedział o tym?
Nie wiedział o tym. Trzeba było przyjść do mnie i o tym gadać. A ten chuj (przypuszczalnie Kruczkowski) co pierwsze zrobił, ja mu to powiedziałem przy księdzu, co zrobisz szóstego? Zapakujesz się i pojedziesz odpoczywać, bo się najebałeś, tylko ja już ledwo łażę kurwa na rękach, a Ty (przypuszczalnie Kruczkowski) się najebałeś, a potem za trzy dni powiesz, że chuj, Ty (przypuszczalnie Kruczkowski) wygrałeś wybory i pierdolisz nas. Tak będzie przecież wiesz jaki on (przypuszczalnie Kruczkowski) jest. Ja myślę, wiesz, może go życie nauczyło, bo to wiesz dla niego powinno być. To już jest, jego ostatnia kadencja. To już nie będzie zgody, żeby on startował, jeżeli to uratujemy, tak, ja w to wierzę, że to uratujemy, no wiesz. Facet po ośmiu latach, fakt, że nie miał komfortowej sytuacji, bo go Wild chciał zajebać kurwa, tymi filmami, tymi innymi.
Dlaczego tak poszło tak między nami?
Ja kurwa nie wiem, mnie się pytasz kurwa, to kurwa Dutkiewicz zwariował i PiS ma pretensje? A co zrobił w Kłodzku kurwa, z kim się podpisał w Kłodzku ze mną? Wyjebali proszę ja Ciebie Platformę ze starostwa. Więc pytanie, ja delikatnie rozmawiam w sobotę, a Ty nie reagujesz na to. To co mam mówić. A co ty myślisz sobie, że ja umawiając się z Tobą, to Romek sobie wymyślił, że umówił się z Longinem? Ja powiedziałem, uważam, że z Longinem trzeba rozmawiać, ja wczoraj o ty powiedziałem na zebraniu. A to czy tamto. Pamiętajcie, że Longin Rosiak to jest ten, że dzięki któremu kurwa w 2002 roku przyszliśmy do ratusza i mamy prezydenta, pamiętajcie, że Longin Rosiak to jest ten, co Kruczkowski go powoływał na wiceprezydenta i Longin Rosiak to jest ten, co z przez drzwi pracowaliśmy wspólnie. To tak powiedziałem.
To tak szczerze, to po co te opluwanie? Tak między nami? Kto tak doradzał?
(skandaliczne materiały w gazecie DB2010 z dnia 29.11.2010r)
A no to kurwa kto to zaczął. Mnie się pytasz? Mnie się pytasz kurwa? Ja się zajmowałem z Kaśką (przypuszczalnie Mrzygłocką) i zajmujemy się kampanią. Ja wczoraj się pytam kurwa, to powiedzcie Marek i Wylandowski (Szef Biura Promocji Miasta), powiedzcie, jak to kurwa, jak co ten tydzień będzie?
Ale widziałeś to?
Co?
Tę gazetę widziałeś ? (DB2010 wydanie z dnia 29.11.2010r)
Którą?
Tą DB wkładkę.
A no to widziałem, a tę to się nie przyglądałem temu. Ja uważam, ze te gazety to już jest strata czasu, pieniędzy kurwa i już by nie wkurwiali ludzi nie. Nie wiem.
Wszyscy mówią, że pogoda nam sprzyja.
No tak. A przecież, to kurwa, a co ja wczoraj robiłem
Widziałeś wczoraj jak Wałbrzych zasypało?
Ale to cała Polska, tak wyglądała.
Ale wiesz?
Ale ja się z tobą zgadzam. Ale dziś już lepiej wygląda, nic nie robiłem kurwa, pół nocy dzwoniłem kurwa po tych wszystkich służbach, żeby zapierdalali całą noc bo, pogoda Wam sprzyja, bo to najgorzej, co mogło być. Przecież tak klęli wczoraj, kurwa na tym, że to jest niewiarygodne.
To Ty powinieneś być prezydentem. Człowieku tak miedzy nami.
Przestań kurwa. Jakie jest dzisiaj wyjście kurwa z tej sytuacji.
No, ale co jest konkretna propozycja?
No to wiesz tak sobie możemy rozmawiać.
PRZERWA
(rozmowa senatora Ludwiczuka z jakimś Emilem + rozmowa telefoniczna, że przyjeżdża marszałek Schetyna)
Schetyna przyjeżdża.
I co może powiedzieć Schetyna?
No niby co może powiedzieć? Co może kurwa Lonek? My jesteśmy dropsiami. Co może powiedzieć kurwa? Może powiedzieć głosujcie na Kruczkowskiego, bo to dobry kandydat na prezydenta i to wszystko, co więcej powie. A u nas to się w dupie powywracało z dziennikarzami, oni tam pierdolą, że druga osoba w państwie przyjeżdża. Him hy. Ile (dacie)? To puścimy (chichot) kurwa.
Na własnej skórze to odczuwam.
Nałożone słowa. Nie do odczytania
Po Dami bym się tego nie spodziewał. Tak między nami.
To co ona zrobiła kurwa (przypuszczalnie Wioletta Rybczyńska szefowa TV Dami), słyszałem od chuja pieniędzy od Wilda, ona wzięła pieniądze od Wilda, żeby zajebać Mirka (Lubińskiego), a Domagała kurwa, żeby zajebać kurwa Wilda, myśmy tak stali kurwa po boku. Teraz jak się wypierdolił projekt jej z Wildem, to jest duży problem.
No to ona była zawsze przez was karmiona.
No co ty to mnie się pytasz, no to kurwa ja tam nawet nie wiem. Idź i się spytaj naszego kolegi Piotra (przypuszczalnie Kruczkowskiego) czy ona była karmiona, czy nie. Jak była karmiona i tak napierdalała, te filmy tej pieprzonej kroniki, no Lonek kurwa, to kurwa to niewiarygodne.
Ja patrzyłem na to z boku. To było dla mnie szokiem, tak między nami.
Mówiłem, Ci kurwa w sobotę, a ty kurwa nic nie kumałeś.
Ale przecież Romek Ty jesteś politykiem i ja jestem politykiem. Dobrze wiesz, że za trzy miesiące możesz zmienić cały układ w starostwie.
Na co? Tak?
No co? Przecież mają ośmiu radnych, nie?
No to musimy PiS-a mieć.
No, ale będziemy mieli, chłopie.
Fika. To Kurwa.
Wiesz, kto jest radnym, nie ma PiS-u, tam są zwykłe ludki.
Ja uważam, że nie wiem. Żebyś w sobotę normalnie kurwa, jak z tobą rozmawiałem kurwa, miałem Ci to powiedzieć kawę na ławę, delikatnie Ci sugeruje kurwa. I widzisz zrobilibyśmy dil i do widzenia kurwa. Byśmy wyjebali w kosmos i trudno. Tylko, ze pewne rzeczy za daleko poszły tak. Ja teraz nie wiem, jak my wygramy prezydenturę, wszystko w moim przekonaniu przez Piotrka kurwa, to znaczy nie tak, że przez Piotrka tylko ratowanie prezydentury, nas zmusiło do tej sytuacji. Zapłacimy za to, ja wiem o tym.
Ty jesteś politykiem Romek i ja też jestem politykiem. Dobrze wiesz, że po SDL-owie pozyskałeś tylko głosy tych, którzy tam z tobą stali na konferencji. A reszty nie pozyskałeś.
Nie no ludzie od, Kaśka dzwoni, że całe jej osiedle, to jak podpisaliście umowę to zajebiście. Ja Ci mówię, że część księży, kurwa powiedziało, że chce z nami gadać, bo wskazało ludzi z SLD dogadaliśmy. Zbudowali Ci mit kurwa, mit, że idą za Tobą ludzie, kurwa z wyrokami, z chujami, z tymi, no co ja mam ci mówić.
Przecież wiesz, że to nieprawda bo moi ludzie są teraz w Platformie w tej chwili.
No ja wiem o tym. Ja powtarzam, że gdyby nie Rosiak to kurwa, byśmy połowę rady nie mieli.
A Marek Rosiak to co? Nawet rodzina.
Nie, ale wiesz. Mówią o Mrozie, że tam siedział kurwa, że coś tam.
Wszyscy maja czyste karty.
Ale ja, to wszystko wiem, bo jak było jakieś zastrzeżenie, Szklennika to momentalnie został ściągnięty z listy i chuj nie. Tu nie ma kurwa, nie mógłby startować, bo by go nie zarejestrował komisarz wyborczy kurwa.
No dokładnie.
A ten sędzia kurwa to zwariował kompletnie.
No tak dobra szczerze, czego teraz ode mnie oczekujesz co mogę zrobić na dzisiaj?
Mnie nie pytaj. Ja umówię Piotrka spotkam się, że z Longinem porozmawiam, nie wiem, jak kurwa wiesz, może błąd duży żeśmy wczoraj się spisali, może trzeba było poczekać.
Pytałeś mnie politycznie w sobotę.
Kiedy sesja.
Dokładnie.
Ja ci odpowiedziałem. To był inny stan rzeczy.
Przy tym stanie rzeczy, trzeba było czekać do poniedziałku, tak między nami.
Lonek ja mogę powiedzieć tak.
Ale tak gracie o wszystko? Gracie o wszystko?
Co znaczy?
O wszystko, o prezydenta? Kto ma prezydenta ma wszystko? Zgadza się ? Ja Ci powiem jedną rzecz, ja tych siedmiu mam.
Nie no to nie, bez targów, ja Ci powiem jak będzie (dzwoni telefon), jak wygra Mirek (Lubiński), jak znam życie to kurwa tu przyjdzie kurwa poprosić o większość w radzie, proszę ja Ciebie. Przyjdzie poprosić, poprosi SLD, poprosi Platformę, powie, że budujemy coś kurwa i zostawi Cię kurwa jak znam życie. Ja piszę taki scenariusz, jak wygra Mirek mam nadzieję, że znowu Cię nie oszukają kurwa, bo ja jestem żywym świadkiem tego, że napierdolisz się narobisz, zawsze ktoś Cię wydyma kurwa. Na finale jest jak na finale kurwa. Jesteś wojownikiem kurwa wiesz i ja to widzę, ja to widzę, nie chcę Cię podkręcać, ale ja to widzę.
Tylko czemu ciągle stoją.
Bo zjebał kurwa zjebał trzeba było przyjść do mnie, mogliśmy zacząć robić politykę, a On (przyp. Kruczkowski) się zamknął cztery lata, ja to mówię. Piotrek (przyp. Kruczkowski), a co kurwa Lonek.
On się do tego przyznał ?
On się nie przyznał, wiesz on teraz zgaszony, bo Ta zdeterminowana (przypuszczalnie Wioletta Kruczkowska) proszę ja Ciebie, żeby on (przypuszczalnie Kruczkowski) był dalej prezydentem. Dla nas projekt Platformy też jest ważnym elementem.
W powiecie?
Przecież sam wiesz, że jest tak.
Powiedziałeś jej to?
Nie, ja nie wierzę w to przede wszystkim, ale powiem, że jak się dowiem, to ją kurwa zajebię kurwa, pierwsza będzie z Wałbrzycha wypierdalała, jak kurwa narazi na imię Platformę, ja to pierdolę, sama jak chce niech się prostytuuje, ale Platformie nie pozwolę prostytuować (dzwonek) Najgorzej ja dzisiaj całą noc nie spałem. Mówię Roman kurwa (o sobie) w 2002 roku kurwa powiedzieliśmy im dziękuje, w 2010 mówię robimy wielkie projekty.
Ale widziałem po twojej minie, że czujesz się nie tak.
To nie jest tak kurwa, proszę ja Ciebie, ze byłem szczęśliwy.
No dobrze, no daj przykład trzy tygodnie powiedzmy wygrywa ten, to jesteśmy wtedy w starostwie? Przywrócisz jakoś rzecz? jakieś pary zrobisz?
Ilu potrzebujesz? Osiemnastu? Nie no, to wrócimy do rozmowy, wpierw zróbmy prezydenturę.
No dobra zaprosiłeś mnie tutaj, masz jakąś konkretną propozycję, taką wiesz?
Chcę Ci powiedzieć kurwa, że ja jestem twoim kumplem, że powiedziałem Piotrkowi (przypuszczalnie Kruczkowskiemu) chyba jak wygrasz prezydenturę nie przeszkadza, żeby Alka (przyp. Alicja Rosiak) była kierownikiem tam gdzie chciała, bo Ty tak powiedziałeś. Bo ona chciała w zarządzie. W czym? Normalnie w ADM-mie chciał być kierownikiem.
Ale nawet w zarządzie? To co nie zasługuje na to? Taka nie jest mądra?
Absolutnie, ja uważam, że okey. Ale w zarządzie to by było już kompletnie nieczytelne w tej chwili.
Ale za miesiąc za dwa za trzy?
Ale ja nie wiem kurwa, kwestia ogrania czerwonych.
Ale zależałoby wam, żeby mieć opozycję czy nie mieć? Tak między nami.
Będziemy rozmawiać. Ja uważam, że być może proszę ja Ciebie w takiej sytuacji, ze Oni po prostu przegną, ma na myśli czerwonych.
Marcel Chećko, prezes Zamku Książ. No człowieku?
Nie wchodzi w rachubę.
Co? Wiesz, że takie były rozmowy ?
Ale ja Ci mówię. Z wami?
Heretyk na miejsce Seneka w wodociągach. Nie wiedziałeś o tym?
Nie. Ja nie jestem fanem Jurka Tutaja, wiesz ale Chećko nie jest gość kurwa, który będzie się brał za takie projekty, przecież no. Natomiast Senyka nie pozwolę skrzywdzić bo to jest facet, kurwa oddany Platformie całym sercem. Od rana do nocy i całą noc. No i chuj, nie liczy się dziecko, nie liczy się żona kurwa, liczy się Platforma i wszystko. To cenny człowiek.
A ja gdzie w tym projekcie?
Musimy przeczekać, dwa trzy miesiące moim zdaniem. Kwestia jest teraz, wyłączenia się czy nie wyłączenia się kurwa. Ty przemyśl, czy możesz się wyłączyć, czy nie wyłączyć, bo to wzmacnia, ja nie chciałbym, żebyś ty się całkowicie wyłączył. Nie wiem jak jeżeli jest taka opcja, to ja mogę dzisiaj z Piotrkiem porozmawiać, z opcją do spotkania. I byśmy się spotkali, ale tylko w trójkę. I to jeszcze ewentualnie, nie wiem jak to dzisiaj on wygląda. Kurwa, że myśmy w sobotę nie dogadali. Nawet tego Mirka można było przytulić. Nawet tego Lubińskiego można było gdzieś przytulić.
Przecież ja ciągle siedmiu radnych cały czas mam.
Wiem o tym.
Wiesz co jest moim szczęściem, ze to weszło akurat siedem takich osób.
Jeden z drugim, jeden Nowak, drugi Nowak, zdrajca, ciemnota. Jeszcze wpierdolił się w te kurwa molestowania. Ludzie gadają na Białym Kamieniu, że coś na rzeczy było. Ale ludzie mówią, że zamykał się.
Chłopie i on na siebie nie zagłosował, dostał 850 głosów, tak. Przecież wiesz co się z nim działo?
Chlał cały tydzień, załamany. Mało razy go reanimowałem kurwa w domu u niego?
On nie jest taki jak Ty czy ja, on jest inny człowiek.
Marcin kurwa panie senatorze ratuj niech Pan ratuje tatę. Ściągałem lekarzy, a on kurwa zamykał się w domu i chciał się ciąć i samobójstwa popełniać kurwa.
Myślisz, że ja to co. Ja przejąłem twoją rolę.
Nie jako i kurwa głosu czy radnemu, tylko kurwa człowiekowi, a on potem kurwa to co zrobił, gdzieś odjechał kurwa. Kamery go zabiły i inne rzeczy go zabiły. I odjebało kurwa. Mógł spokojnie siedzieć być radnym. Jedynkę by miał na Białym Kamieniu, nic by nie stracił. Nie wiem co mu się stało? Róbmy tak, ja pogadam z Piotrkiem, wiesz bo to nie ode mnie. Ja w projekty.
Ja Ci wierzę, no wiesz Ty jesteś mistrzem, ale jest ktoś jeszcze, Ty nie startujesz na prezydenta.
No sam projektu jakiegoś poważnie nie można robić.
Czyli jak się umawiamy?
Ja rozmawiam z Piotrkiem proszę ja Ciebie, bo to wiesz, jeżeli mamy jakieś.
Dziś jest wtorek. Środa, czwartek?
To jest kwestia twojej osoby Longin. Kurwa o czym mamy gadać? No? Jak zrobisz stop to On (przypuszczalnie Lubiński) nie ma żadnych szans. Ty to wiesz i ja to wiem. Co by to miało nie znaczyć. kurwa
Ciszę się, że tak mnie cenisz.
No, co On (przypuszczalnie Lubiński) bez Ciebie by zrobił? Z całą siłą kurwa cztery lata temu wziął osiem tysięcy głosów, gdzie proszę ja Ciebie cały LiD kurwa, całe SLD zaniżało ranking. Ja liczyłem, że Gołębiewski weźmie te siedem tysięcy, że on kurwa takie uosobienie spokoju kurwa, innych rzeczy. Ja ci powiem, że byłem, wiesz.
Romek, będziemy mieli jego lata to będziemy wnuki bawić, tak między nami. rozumiesz?
Tak to wygląda.
Ale konkretnie, umawiamy się na konkretne spotkanie?
Mówię Ci jedną rzecz, o 10 jest konferencja, biorę Piotrka na bok, powiem, że możemy, jak on wyraża zgodę to, no to wiesz. To mu powiem spotkaj się z Longinem i dogaduj się.
Słuchaj, ale bez ciebie on (Kruczkowski) się nie spotka.
W perspektywie czasowej możemy, proszę ja Ciebie, żeby kurwa zrobić jakiś projekt proszę ja Ciebie. Wiesz pod tym gównem (koalicja z SLD) ja się podpisałem, Kaśka (przypuszczalnie Mrzygłocka), Gołębiewski, to nie możemy siebie w chuja robić, nie dzisiaj, być może przedwcześnie podpisałem. Być może w sobotę za mało konkretnie gadaliśmy. O Kruczkowskim niepotrzebnie, trzeba waliliśmy było o projekcie gadać. Byś w sobotę powiedział okey, jadę do Egiptu czy gdzieś, warunki, Ala idzie tam gdzie mówisz, Ty do starostwa i sprawa jest załatwiona kurwa. Tak by było kurwa i sprawa jest załatwiona, kurwa powiesz okey i skumasz nie.
Ale to nie było takich konkretów.
Ale to Ja Ci mam mówić i kurwa dzisiaj by nie było, przygarnęlibyśmy PiS zasrany kurwa i do widzenia.
Wiesz, że o 10 robią konferencje.
O 11:00. Ale o czym oni tam mogą, że popierają Mirka. A to mi nie przeszkadza. Kompromitacja ich, Widziałeś ich ulotek, to kompromitacja. Kompromitacja kurwa, widziałeś rady nadzorcze, spółki chłopie no, kompromitacja kurwa no. Wielka partia kurwa, dwóch zastępców, pełnomocnika do unijnych, rad nadzorczych, po jednym do zarządów do spółek, w których gmina posiada ponad 50% udziałów i napiszą jak się kurwa sprzedadzą i będą rządzić i proste no. I Durkalcową kurwa dawali do zarządu MZB kurwa kandydatkę. Durkalcową kurwa, cztery lata temu. Dlatego Piotrek widzę, kurwa zwariowaliście, Piotrek ma te ich kurwa wszystkie kwitki, my pokarzemy kwitki, kogo dawali. Jakich partnerów dawali. No w tym jest problem ludzi nie mają.
Na Bartolika psioczą strasznie.
No kto?
No PiSowcy.
Ta.
Dali Mirka (Bartolika), żeby negocjował, a tu nic nie wyszło.
Ona (przypuszczalnie Zalewska) go (przypuszczalnie Bartolika) oszukała. Dostała od was propozycje, nas oszukiwała, my nie mogliśmy czekać.
Zalewska?
No a kto kurwa? Ona chciała wtedy wykończyć Platformę i Ludwiczuka nie? , zawodnika, a ja chuj – Aniu, Kochanie cmok, cmok, cmok, tylko z Wami (z PiS-em) kurwa w piątek. Ona Romku kurwa. A ja w mieście mamy większość, kościół jest za nami w powiecie zbudujemy. Tak zbudujemy, będziemy mieć też większość.
A ja się cieszę z jednego tak między nami, nasze rozmowy są konstruktywne, cieszę się, że powoli dochodzimy do konkretów, że wiesz jest czas jest wtorek.
Kurwa zjebaliśmy tę rozmowę w sobotę. Tylko to kurwa za daleko poszło. Za daleko te kurwa oskarżenia. Te wiesz, te kurwa, te Ryski, za bardzo się dałeś utożsamić proszę ja ciebie z tym takim co się ciągnie za tym. Ty nie zasłużyłeś, takie jest moje zdanie.
Zasłużyłem na to ?
Nie. Ty nie zasłużyłeś, żeby Cię kurwa tak jebać kurwa, tak samo jak mówią w Wałbrzychu, że ja zjebałem koszykówkę. Ja wyjebałem Górnika Wałbrzych w koszykówce.
Gdyby nie Ty to nie było by nic.
Ale Ty, ale co mam zrobić, udaje, że nie słyszę kurwa nie. Przyjaciołom.
Dla mnie jest przykre tylko to, że tak jak powiedziałeś 2002.
Ale ja to powiedziałem wczoraj na spotkaniu, no że trzeba taką retorykę ostrą, słuchajcie jeżeli chcecie mówić o Lubińskim, to mówcie, cztery lata pracował w radzie czy nie pracował, co zrobił dla sportu i wy to mówcie, jeżeli chcecie mówić o Nowaku co zrobił jak promował to mówcie, ale jak mówicie o Rosiaku to pamiętajcie jedno to jest ten Rosiak dzięki któremu, Piotrek Kruczkowski został, to było przy Marku, kurwa to siedemdziesiąt osób słyszało, to jest ten Rosiak, który był wiceprezydentem i to był ten Rosiak z którym zarządzałem przez jakiś tam krótki okres, byłem zastępcom i Lonek był. To uważajcie.
Tym bardziej Alicja tak miedzy nami.
O Alicji, ja tym bardziej się nie odzywałem. Mówiłem proszę ja Ciebie o tobie bo z tobą współpracowałem i tyle no.
A ta współpraca była super tak między nami.
A i gdzieś poszedłeś, marzenie Twoje to te starostwo zasrane. Trzeba o Mirku powiedzieć było kurwa ok. usiądźmy i idę w poniedziałek idę, bo się źle czuje i idę do tego szpitala. I wystarczyło, że wyciągasz to i w poniedziałek nic nie piszemy, tylko się ugadujemy kurwa na 100%. Byłbyś wicestarostą kurwa, miałbyś rade, po prostu byśmy w to poszli. A On chuj Lubiński po prostu, Mirek Lubiński potrzebował cię do jednego dzwoni telefon
To będzie tym radnym czy nie?
No wiesz muszą pospadać inni. Za kogo on wchodzi? Za Głoda… Wejdzie bo on nie przyjmie mandatu. On by chciał wszystko, u nas też niektórzy zwariowali, kurwa chcieliby mieć zarząd osiemnastoosobowy w powiecie.
A ta jedenastka nic nie dostanie?
Myśmy im (SLD) dali kurwa starostwo, ja przez to nie mogę spać. Mogłem im dać wicestarosto, a z Tobą kurwa jak byś skumał to co chciałem ci powiedzieć był byś wicestarostą, byśmy to sobie wszystko poukładali, a oni by pracowali kurwa. Przecież dla mnie budowanie SLD w układzie moich na przykład perspektyw wyborczych do parlamentu. Na chuj mi to potrzebne, na co kurwa mam im to dawać? Po co kurwa.
To są Twoi rywale.
Konkurenci. Mogłem tego nie budować, mogłem to robić z wami.
Ale masz moralnego kaca? Tak szczerze?
To znaczy, ja mam tak mi było przykro, z jednej strony mówię determinacja, żeby obronić kurwa ratusz, przykro mi było, ze PiS za to co dostał, jebała nas na każdym kroku kurwa ta Zalewska nawet w tym dniu wyborczym, ze taki Wiązowski, któremu kurwa chcieliśmy rękę podać bo tam ma jakieś problemy, to on chuj przychodzi i kąsa. To, że kąsa to chuj mu w dupę i to jest Dyduch. Został wydymany w zarządzie chyba nie będzie i będzie fikał to w ryj dostanie i tak będzie fikał. Proszę ja Ciebie i rzecz jest w tym, że ta, te kurwa zdeterminowanie, aby obronić ten ratusz doprowadził do takiej sytuacji. Bo szkoda mi Gutka. Co by o Gutku nie powiedzieć, to jest zasób kurwa wiedzy, jasne, ze w kontaktach ludzkich ma deficyt, ze tak powiem. Nie .. jest taki nerwowy, kurwa fuknie, ja też na nich fukam. Oni wiedzą, ze ja se mogę fukać. Wiesz generalnie są ludzie, którzy go uwielbiają, ale są ludzie którzy kurwa patrzeć na niego nie mogą. I oddaje to kurwa Ławskiemu, który tak de facto jakby nic nie dostał to by go nie było. Politycznie by go zajebali i koniec nie. I tak to wygląda proszę ja Ciebie. Ja gadam z Kruczkiem, jesteśmy w kontakcie. Kruczek powie i jest ok. Ja dzisiaj wyjeżdżam i wracam dopiero w środę w nocy. Ale jak się spotkamy to ja powiem Piotrek, albo dzisiaj ale w perspektywie bo teraz chujów nie będziemy z siebie robić.
A jeżeli Piotrek powie ok, to pójdziemy step po stepie i tyle i trzeba będzie wzmocnić koalicje i tyle. Tylko 18 trzeba uzbierać tak?
W powiecie, żeby wyrzucić starostę?
Ja nie wiem
Nie mogliśmy o tym w sobotę rozmawiać, wy macie zdolność koalicyjną.
Bo ja jestem ciągle uczciwym Longinem Rosiakiem rozumiesz? Skoro ja rozmawiałem z nimi w sobotę
Ale oni zadzwonili do mnie w piątek, że możemy na poważnie z tym PiS-em
Ty jesteś politykiem ?
A wiesz co się liczy w polityce? Skuteczność
Ty wiesz, ze to nie jest PiS, to nie jest SLD, to jest gdzieś indziej punkt, wiesz o tym, czy nie?
PiS i SLD mogą sobie popierać, rozumiesz.
Tak mi się wydaje, wizerunkowo, w mojej ocenie tam jest piątka, która może siedzieć w domu. Albo może się przespacerować
KONIEC
Sąd Rejonowy w Lublinie przyjął nowych urzędników. Część z nich to krewni pracowników wymiaru sprawiedliwości
– Trudno mi się do tego odnieść – mówi Mariusz Tchórzewski, prezes sądu i szef komisji konkursowej. – Prowadząc nabór, nie mogę przetwarzać danych osobowych. Więc nie wiem, kto z przyjętych jest czyim krewnym.
Ministerstwo Sprawiedliwości rozwija sąd elektroniczny – formalnie wydziału sądu rejonowego – który działa w Lublinie od stycznia i obsługuje całą Polskę. Zajmuje się prostymi pozwami np. o niezapłacone rachunki za telefony komórkowe. Nabór nowych pracowników rozpoczął się we wrześniu. O 30 etatów – trzy dla informatyków, pozostałe dla urzędników zajmujących się m.in. obsługą sekretariatów – walczyło 530 osób.
Powiązania rodzinne to nie przeszkoda?
Etat urzędniczy to 1,85 tys. zł brutto miesięcznie. Po roku, jeśli urzędnik zda test, sąd oferuje mu stałe zatrudnienie. Nabór niedawno się zakończył. Przeanalizowaliśmy listę 27 osób (bez informatyków), które sąd chce zatrudnić.
Ustaliliśmy, że sześcioro spośród przyjętych to krewni i członkowie rodzin lubelskich sędziów lub pracowników sądu.
I tak: Pracę w sądzie rozpocznie mąż Wiesławy Zwierz, kierowniczki finansowej sądu rejonowego. Emerytowany, 53-letni podpułkownik Wojska Polskiego. – Jest dobrze wykształcony – podkreśla kierownik Zwierz. – A po odejściu z wojska nikt mu nigdzie nie zaproponował pracy. A czy osoba w jego wieku już nie ma prawa do pracy? Oczywiście, znam prezesa sądu, szefa komisji konkursowej. Ale nie miało to znaczenia w przyjęciu męża. Zadecydowały tylko kwalifikacje; Na liście znalazł się syn Jarosława Dąbrowskiego, sędziego Sądu Okręgowego w Lublinie. – Uważam, że to stanowisko znacznie poniżej aspiracji młodego, zdolnego i dobrze wykształconego człowieka – mówi o synu sędzia. – Ale wiadomo, jaki w Lublinie jest rynek pracy. Syn skończył europeistykę. Oczywiście w żaden sposób nie ingerowałem w konkurs.
Zdaniem sędziego to, że na liście znalazły się dzieci pracowników wymiaru sprawiedliwości, nie świadczy o nepotyzmie. – Po ogłoszeniu wyników rozmawiałem z innym sędzią, że nie wszystkie dzieci się dostały – zaznacza sędzia Dąbrowski.; – Brat jest świeżo po studiach prawniczych. Zabrakło mu dwóch, trzech punktów, aby dostać się na aplikację – mówi Łukasz Obłoza, przewodniczący jednego z wydziałów w sądzie rejonowym. – Nie miałem nawet informacji, kto jest w komisji konkursowej.; – Potwierdzam, że została zatrudniona dalsza rodzina – mówi Arkadiusz Opoka, kierownik oddziału informatycznego sądu rejonowego. – Kto konkretnie, nie powiem. Właśnie ze względu na to prezes sądu zakazał mi zajmować się pomocą w organizacji konkursu.; Etaty w sądzie wywalczyli jeszcze syn Grażyny Lipianin, sędzi sądu okręgowego, i córka kierowniczki jednego z sekretariatów w sądzie okręgowym.
Na liście przyjętych znalazł się także syn Andrzeja Maleszyka, lubelskiego adwokata.
„Gazeta”: – Czy to normalne, że zakwalifikowano aż tylu członków pracowników wymiaru sprawiedliwości z Lublina?
– A czy normalne jest, że prezesem Sądu Apelacyjnego i wiceprezesem Sądu Rejonowego w Lublinie jest ojciec i syn? – stwierdził adwokat i odpowiedział sam sobie. – To normalne, bo obu uważam za świetnych fachowców i osoby na właściwym miejscu. I taka jest opinia całego środowiska. Nie jestem za nepotyzmem, ale relacje rodzinne nie mogą być przeszkodą w rozwoju zawodowym i awansie.
Nepotyzm? Nie słyszałem
Rekrutacja miała trzy etapy. Pierwszy obejmował weryfikację kandydatów pod względem formalnym (wyższe wykształcenie), drugi był sprawdzianem z obsługi komputera i pakietu biurowego, trzeci – najważniejszy – był rozmową kwalifikacyjną z autoprezentacją.
Prezes sądu rejonowego Mariusz Tchórzewski tłumaczy, że komisję (zasiadał w niej również m.in. wiceprezes Artur Żuk) interesowało szczególnie to, czy kandydat zna zasady funkcjonowania sądu. Tematy rozmowy nie zostały podane do publicznej wiadomości. Sędzia Tchórzewski uważa, że nie były tajemnicą, bo „osoby, które stawały przed komisją jako pierwsze, mogły opowiedzieć o nich innym kandydatom”.
– Pracuje pan w lubelskich sądach od lat. Czy dostrzega pan w nich zjawisko faworyzowania krewnych? – pytamy prezesa Tchórzewskiego