Najpierw policjanta aresztowano, oskarżono o współudział w kradzieży samochodu i dyscyplinarnie zwolniono ze służby. Po siedmiu latach sąd go uniewinnił, ale przełożeni odmówili mu powrotu do służby, bo… proces był za długi.
– Walczę o powrót do policji, bo chcę pokazać kolegom, że nie można człowieka zwolnić za coś, czego nie zrobił, a potem udawać, że nic się nie stało – mówi starszy sierżant Krzysztof Z., były policjant z Sosnowca.
Jego problemy zaczęły się 13 czerwca 2001 r. Pilnował rusztowania rozłożonego wokół budynków komendy oraz sąsiadującej z nim prokuratury. Dla wygody siedział we własnym renault clio, którym co jakiś czas objeżdżał teren. Podczas jednej z rund zauważył pędzące w jego stronę dwa samochody. Chwilę później na drodze pojawił się goniący je radiowóz. Sierżant Krzysztof Z. przez krótkofalówkę usłyszał, że koledzy ścigają skradzionego fiata uno oraz pilotującego go renault clio. – Ja też jadę clio – zameldował przez radio dyżurnemu.
Porzuconego fiata znaleziono kilka kilometrów od komendy, po clio i złodziejach nie było śladu. Policjanci z patrolu uznali więc, że szukali auta należącego do sierżanta Z. Nie pomogło tłumaczenie, że złodziei pilotowało clio I, co wynikało z policyjnej notatki, a on ma clio II. Krzysztof Z. poprosił o nagrania z monitoringu komendy, które potwierdziłyby, że jeździł tylko dookoła budynku. Okazało się jednak, że obraz z kamer nie był nagrywany. Sierżanta zatrzymało Biuro Spraw Wewnętrznych (policja w policji), a jego mieszkanie przeszukano. Choć nie znaleziono dowodów na współpracę z przestępcami, trafił do aresztu. – Za kratami przesiedziałem trzy miesiące, sześć dni i dziesięć godzin – wspomina.
W październiku 2001 r. sierżant Z. został zwolniony ze służby. Stwierdzono, że zarzucany mu czyn nie budzi wątpliwości. Krzysztof Z. ma żal do przełożonych, że nie poczekali na zakończenie sprawy karnej.
O sprawiedliwość walczył siedem lat. Prokuratura kwestionowała każdy niekorzystny dla siebie wyrok, jednak w końcu podoficer został prawomocnie uniewinniony. Z wyrokiem poszedł do komendy i poprosił o ponowne przyjęcie do służby. Dowiedział się jednak, że to niemożliwe, bo proces trwał siedem lat, a dla policji to za długo. „Przepisy zezwalają na zmianę decyzji dyscyplinarnej wyłącznie w ciągu pięciu lat od daty jej uprawomocnienia. Po tym okresie jest to niemożliwe” – napisali prawnicy komendy.
Krzysztof Z. odwołał się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, ale sąd uznał, że nie może uchylić decyzji o zwolnieniu ze służby, bo została ona podjęta po legalnie przeprowadzonym postępowaniu dyscyplinarnym i nie ma znaczenia, że jego wynik jest sprzeczny z prawomocnym wyrokiem sądu.
Zwolniony sierżant złożył wczoraj skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jego sprawą zainteresowała się też Helsińska Fundacja Praw Człowieka. – Ta historia pokazuje, że ustawa o policji nie nadąża za rzeczywistością. Przecież to nie wina sierżanta Z., że sądy potrzebowały aż siedmiu lat, aby go oczyścić z podejrzeń – mówi Piotr Kubaszewski z fundacji. Jeśli NSA odrzuci kasację, fundacja złoży skargę do Trybunału Konstytucyjnego na policyjne przepisy.
– Chłopakowi zniszczono karierę, pozbawiono go praw emerytalnych, wsadzono za kratki jak zwykłego bandytę, a kiedy udowodnił, że to wszystko było bezprawne, zamyka mu się drzwi przed nosem. Tak się nie robi – mówi Wiesław Budak, wiceprzewodniczący zarządu wojewódzkiego NSZZ Policjantów.
Krzysztof Z. prowadzi teraz własną działalność gospodarczą.
PS Inicjały podoficera zostały zmienione.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice