Pracownik wywiadu skarbowego z Katowic zagroził szefowi prywatnej firmy, że jeśli obniży pensję narzeczonej urzędnika, spotkają go kłopoty. „Gazeta” dotarła do nagrania tej rozmowy
Robert O. pracuje w wywiadzie skarbowym. To najbardziej tajna komórka Urzędu Kontroli Skarbowej w Katowicach. Zatrudnieni w wywiadzie urzędnicy drogą operacyjną weryfikują rzetelność składanych deklaracji podatkowych oraz tropią nieujawnione dochody. Za zgodą sądów mogą też zakładać podsłuchy.
14 grudnia zeszłego roku Robert O. pojawił się w przychodni weterynaryjnej w Dąbrowie Górniczej. Jego narzeczona Renata (obecnie już żona) była tam lekarką. Kobieta wielokrotnie chwaliła się, że jej przyszły mąż „jest wysoko postawionym pracownikiem urzędu skarbowego”.
Robert O. spotkał się z właścicielem przychodni oraz jej menedżerką. Rozmawiał o wynagrodzeniu narzeczonej. Lekarka zarabiała 3 tys. zł netto, jednak z powodu złej sytuacji finansowej kierownictwo przychodni chciało w styczniu zmniejszyć jej pensję do 2 tys. zł oraz dodać procent z obrotów. „Dla mnie te dwa tysiące to obraza jej, jak i mnie jako jej przyszłego męża. (…) U mnie w firmie nieco mniej zarabia portier” – stwierdził pracownik wywiadu skarbowego. Nie wiedział, że trwająca półtorej godziny rozmowa jest nagrywana. „Gazeta” dotarła do kopii nagrania.
Robert O. powiedział właścicielowi przychodni, że jest ekonomistą i prawnikiem oraz że od 15 lat pracuje w służbach skarbowych. „Jestem tu absolutnie prywatnie, to jest czas poświęcony dla ciebie, abyś wyciągnął wnioski” – zaznaczył, po czym zaczął mówić, że według jego wiedzy ściany w przychodni nie są przystosowane do obsługi rentgena [muszą być zabezpieczone tak, aby zatrzymywały promieniowanie – przyp. red.], że pracownikom część wynagrodzenia wypłaca się „pod stołem” bez opodatkowania i oskładkowania, że są nieprawidłowości w obrocie lekami psychotropowymi oraz że nie prowadzi się ewidencji nadgodzin.
„Pracuję w firmie państwowej, w służbach skarbowych, pracuję kupę czasu, widziałem różne przypadki. Jak przyjdzie urząd skarbowy, to masz przesrane, jak do tego przyjdzie ZUS i nadzór weterynaryjny, to masz problem. Ja z nimi współpracuję, łącznie z prokuraturą. (…) Jeśli ja wykorzystam drogę służbową, to tej przychodni nie ma” – oznajmił jej właścicielowi Robert O.
Mężczyzna twierdził, że lekarka z takimi kwalifikacjami jak jego narzeczona w Krakowie czy we Wrocławiu zarabia od 5,5 do 7,5 tys. zł brutto. „Ja widzę to tak, że od stycznia Renia ma w netcie trzy tysiące złotych, to jest jakieś 4,5 tys. zł brutto. Ja kontrolowałem takich firm jak ta mnóstwo i uważam, że dla takiej firmy to żadne koszty” – stwierdził Robert O. Dodał, że jak do przychodni wpadnie prokuratura i ABW, to zostanie ona zamknięta. „Ja cię nie straszę, ja ci udzielam darmowej porady prawnej. Jestem tu pierwszy i ostatni raz. Myślę, że jesteś osobą rozsądną. Tyle z mojej strony. Ja uważam, że 3 tys. zł dla Reni to kwota adekwatna (…) Jak będę nieludzki, to będą ludzie ode mnie służbowo i nie będzie tak miło jak teraz” – podkreślił.
Właściciele przychodni nie ulegli szantażowi i z powodu utraty zaufania zwolnili narzeczoną Roberta O. z pracy. Zawiadomili też prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przez niego przestępstwa. Dołączyli do niego kopię nagrania rozmowy.
– Jak długo pracuję w zawodzie, to z taką historią jeszcze się nie spotkałem. Trudno uwierzyć, że urzędnik państwowy mógł się tak zachować – mówi prokurator Zbigniew Zięba, szef Prokuratury Rejonowej w Dąbrowie Górniczej, która wszczęła śledztwo w sprawie powoływania się przez Roberta O. na wpływy w instytucjach publicznych. Zaraz po zwolnieniu lekarki do przychodni weterynaryjnej zaczęły bowiem wchodzić kontrole z inspekcji pracy, ZUS-u, instytutu atomistyki i nadzoru farmaceutycznego. – Sprawdzamy, kto je zainspirował do działania – mówi prokurator Zięba.
Minister Julia Pitera, pełnomocniczka premiera ds. zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych, uważa sprawę za skandaliczną. – Zamieszany w nią pracownik UKS-u powinien natychmiast zostać odsunięty od czynności służbowych, a zewnętrzna kontrola powinna sprawdzić, czy w podobny sposób nie działał już wcześniej. Bo tupet, z jakim stawiał żądania, wskazuje, że nie był to pierwszy raz – mówi Pitera. I chwali postawę właścicieli przychodni, którzy nie ulegli szantażowi. – Gdyby się ugięli, prawdopodobnie za jakiś czas dostaliby od tego pana kolejną prośbę nie do odrzucenia – podkreśla minister.
Szefowie katowickiego UKS-u dwa tygodnie temu dostali kopię nagrania rozmowy z Robertem O. Rozpoznali na nim głos swojego pracownika i przenieśli go do pracy w administracji. – Wszczęliśmy też postępowanie wyjaśniające, a po jego zakończeniu będziemy rozważali wszczęcie postępowania dyscyplinarnego – mówi Jacek Przypaśniak, dyrektor UKS-u w Katowicach.
Z Robertem O. nie udało się nam porozmawiać. Jest na zwolnieniu lekarskim. Właściciele przychodni też odmówili komentarza w sprawie. – Nie chcemy zaszkodzić śledztwu – stwierdzili.