Były adwokat staje przed sądem. Za kierowanie gangiem oszustów

Krzysztof S. – przed laty wrocławski aplikant adwokacki, a potem adwokat z szansami na wielką, prawniczą karierę – dziś będzie odpowiadał przed sądem za kierowanie gangiem oszustów. Siedzi w areszcie. Prokuratura przekonuje w akcie oskarżenia, że wśród jego ofiar są firmy z Czech i Słowacji. Płaciły mu po kilkadziesiąt tysięcy euro za dostawy cukru czy 400 tysięcy litrów oleju słonecznikowego. Kancelaria prawna, z którą związany był Krzysztof S. – miała być gwarantem wiarygodności całej transakcji. Nabywcy – gdy już się zorientowali, że doszło do oszustwa – nie mieli od kogo odzyskać zapłaconych za towar pieniędzy.
Śledztwo w tej sprawie prowadziły wrocławska prokuratura Krzyki Zachód oraz policja. Krzysztof S. przez wiele miesięcy był poszukiwany listem gończym. Dziś siedzi w areszcie. W kwietniu jego sprawa trafiła do sądu. Zdaniem prokuratury, Krzysztof S. – jeszcze jako prawnik związany z korporacją adwokacką – kierował zorganizowaną grupą przestępczą, zajmującą się oszustwami.

Wcześniej był właścicielem firmy, która miała koncesję na handel paliwami.

Wiosną 2010 roku sprzedał tę firmę mieszkańcowi Wrocławia. Zdaniem prokuratury – jednemu z członków gangu. Śledczy przekonują, że to była fikcja, bo wszystkim cały czas kierował Krzysztof S. „Paliwowa” firma z nowym prezesem zaczęła oferować do sprzedaży… cukier w dużych ilościach.

Oto przykład takiej transakcji. Pod koniec kwietnia 2010 roku firma ze Słowacji dostała ofertę zakupu cukru od wrocławskiej firmy. Słowacki przedsiębiorca przyjechał na rozmowy. Negocjacje prowadzono w biurze firmy przy ul. Powstańców Śląskich. Szybko ustalono warunki transakcji i dostawy. W negocjacjach uczestniczyły osoby, które – jak dziś twierdzi prokuratura – należały do gangu kierowanego przez Krzysztofa S.

Firma ze Słowacji zawarła umowę. Wynikało z niej, że treść kontraktu przygotowała wrocławska kancelaria prawna. Ta, z którą z wiązany był aplikant, potem mecenas S.

Na wskazane w umowie konto ze Słowacji przysłano pieniądze. Ale cukier nigdy nie dotarł do kontrahenta. Zaniepokojony szef firmy wydzwaniał do Wrocławia. W końcu skontaktował się z Krzysztofem S. , reprezentantem kancelarii przygotowującej projekt umowy. Mecenas miał go uspokajać, że wszystko jest w porządku, a cukier na pewno dotrze na miejsce przeznaczenia, bo partner jest wiarygodny.

Cukier nigdy nie dotarł na Słowację. Oszukany biznesmen ustalił później, że firma transportowa, która miała dostarczyć mu towar, nigdy nie dostała takiego zlecenia, zaś cukrownia nigdy nie sprzedawała cukru wrocławskiej firmie paliwowej. Natomiast biuro, w którym prowadzono negocjacje… było wynajęte na kilka godzin. Pieniądze słowackiej firmy zostały wypłacone w gotówce.

Akt oskarżenia opisuje kilka podobnych transakcji. Oszukane mają być zarówno polskie firmy – które zapłaciły za dostawę napojów, jak i dwie czeskie. Jedna nie doczekała się oleju słonecznikowego, druga cukru.

Krzysztof S. nie jest już adwokatem. Sam zrezygnował z korporacji. Nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów. W śledztwie przekonywał, że był przekonany o rzetelności firm, które miały dostarczać partnerom cukier, napoje czy olej. On sam nie miał z transakcjami nic wspólnego.

gazetawroclawska.pl

„Gdzie ws. radarów były służby specjalne?”

– W dokumentach ws. przetargu na radary, do których dotarły „Wiadomości” TVP1 fałszerstwo goni fałszerstwo – tak wiceprzewodniczący Zespołu Doradców Gospodarczych TOR Adrian Furgalski komentował w TVP Info informacje „Wiadomości” TVP1 o podejrzeniu nieprawidłowości przy przetargu na radary dla lotnisk w Warszawie i Krakowie. „Wiadomości” TVP1 ustaliły, że firma, która wygrała wart 26 mln zł przetarg na dostawę i montaż specjalistycznych radarów na lotniskach w Warszawie i Krakowie, mogła posłużyć się fałszywymi dokumentami, próbując udowodnić swoje doświadczenie w instalowaniu takich urządzeń w innych portach lotniczych na świecie.

– Kiedy reporterzy „Wiadomości” przedstawili mi te dokumenty, to przecierałem oczy ze zdumienia. Dlatego, że tam fałszerstwo goni fałszerstwo – mówił Adrian Furgalski. – Pomijam już fakt, że firma która startowała w przetargu, jest firmą handlową nie mającą z rynkiem lotniczym nic wspólnego. Reprezentuje ona firmę czeską, która już dwa lata temu próbowała nam wcisnąć taki radar. Wtedy odpowiedź Państwowej Agencji Żeglugi Powietrznej była taka: odrzucamy, nie macie doświadczenia w lotnictwie cywilnym, a parametry tego radaru w naszym przekonaniu nie zapewniają norm bezpieczeństwa. Uważam, że w ciągu dwóch lat, ta firma nie jest w stanie przedstawić radaru, który nie będzie zagrażał bezpieczeństwu – dodał.

Ekspert wskazywał na fakt, że informacje o potencjalnych nieprawidłowościach były kierowane do PAŻP od połowy roku, a mimo to zdecydowano się na podpisanie umowy. – Gdzie są odpowiednie służby? – dopytywał się Furgalski. – Mamy tarczę antykorupcyjną i ABW z mocy przepisów musi sprawdzać wszystkie przetargi powyżej 20 mln zł. Więc, jeśli nie ma potwierdzenia, że taki radar gdziekolwiek pracuje, fałszowane są podpisy, wymaga to sprawdzania. Jeżeli sama Państwowa Agencja Żeglugi Powietrznej była głucha na bardzo dużą ilość ostrzeżeń, to nasuwa się pytanie, gdzie są służby specjalne, bo one winne zapewnić temu przetargowi bezpieczną otoczkę – podkreślił.

Furgalski stwierdził, że w razie potwierdzenia się zarzutów, umowa na radary będzie nieważna. Zasugerował także, że ministerstwo transportu powinno skontrolować proces kontrowersyjnego przetargu.

tvp.info

Kontrowersyjny biurowiec na Starówce. Pozwolenie wydała matka współtwórcy projektu

Ruszyła najbardziej kontrowersyjna inwestycja w Warszawie, czyli budowa biurowca przy Placu Zamkowym. Budynek projektował architekt, zgodę na budowę wydała jego matka, urzędniczka. Zrobiła to z upoważnienia prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Na Starym Mieście, 80 metrów od Kolumny Zygmunta stanie okazały biurowiec za 130 mln złotych. Żadna inna inwestycja nie rozpaliła ostatnio w Warszawie aż takich emocji. Jednym z współtwórców projektu biurowca jest architekt Bartosz Naperty.

Projekt budowlany zatwierdziła i wydała pozwolenie na budowę jego matka Jolanta Zdziech-Naperty, która jest naczelniczką wydziału architektury i budownictwa na warszawskim Śródmieściu. Bez jej decyzji inwestycja nie mogłaby ruszyć.

Naperty, jeszcze w pierwszej połowie października, chwalił się projektem biurowca na internetowej stronie swojej pracowni architektonicznej. Wiadomości jednak zniknęły.

– Nie wiem, dlaczego tej informacji już nie ma. Może zniknęła przy jakichś zmianach na stronie? – mówi nam Bartosz Naperty, który jednocześnie przyznał, że był jednym z projektantów biurowca przy Senatorskiej.

Jolantę Zdziech-Naperty spytaliśmy, czy przed podjęciem decyzji informowała przełożonych, że współtwórcą koncepcji architektonicznej budynku jest jej syn? – Nie robiłam tego. Nie było takiej potrzeby – mówi. Pani naczelnik wskazuje, że rola jej syna w tym projekcie nie była kluczowa.

Więcej w tekście Michała Majewskiego w najnowszym numerze tygodnika (45/2013) „Wprost”.