Posiadłość za ponad dwa miliony, fontanny, limuzyny… – Tam pieniądze się wysypywały – opowiadają sąsiedzi agentki finansowej, która okradła klientów na co najmniej 10 milionów. Mąż jest policjantem.
Ewa pracuje w Warszawie w dużej korporacji, dobrze zarabia. Co miesiąc odkładała po kilka tysięcy złotych. Kiedy zgromadziła 40 tys. zł, zaczęła się rozglądać, gdzie mogłaby pieniądze zainwestować. Banki oferujące na lokatach po 1-2 proc. odpadały. Dlatego kobieta zainteresowała się inwestycją w polisy ubezpieczeniowe, którą jej znajomym zaproponowała agentka imieniem Iwona, kobieta z Bełżyc pod Lublinem.
– Uczciwa i solidna. Na początek gwarantuje 10 proc. zysku w skali roku – zachwalali.
Kobiety umówiły się telefonicznie i po kilku dniach w Warszawie dogadywały szczegóły inwestycji przy kawie. – Pani Iwona robiła świetne wrażenie. Bardzo otwarta, do tego energiczna i konkretna. Profesjonalistka. Od razu zaproponowała, abyśmy przeszły na ty. Oczywiście, miałam z tyłu głowy Amber Gold, ale pani Iwona tłumaczyła, że takie polisy ma też jej rodzina. Nie namawiała, nie była nachalna, rzeczowo opowiadała o ofercie, o zyskach. I najważniejsze, dawała czas do namysłu, nic na teraz. To zbudowało moje zaufanie.
Po kilku miesiącach oszczędzania Ewa poprosiła Iwonę K. o wypłatę odsetek i z dnia na dzień bez problemu otrzymała pieniądze. Dlatego wpłacała agentce kolejne sumy.
30 proc. zysku w roku
Z internetu można się do dziś dowiedzieć, że firma pani K. to „przedsiębiorstwo z rynku ubezpieczeniowego, gdzie każdy klient może uzyskać dostęp do najlepszej klasy usług w dobrych cenach”.
Magda spod Warszawy, znajoma Ewy: – Zawsze wszystko sprawdzam, przecież ciągle słyszy się o oszustach. Przeszukałam cały internet. Nie znalazłam żadnych niepokojących opinii o pani Iwonie. Wprost przeciwnie, same pozytywne. Obiecywany zysk był duży, ale nie na tyle duży, by wzbudzić podejrzenie. Nieco ponad 10 proc. Wpłaciłam pierwsze pieniądze, na próbę, kilkadziesiąt tysięcy.
Teresa z Markiem prowadzą w Lublinie zakład fryzjerski. Bez zaciskania pasa co roku potrafili odłożyć 20 tys. zł. Przed trzema laty, kiedy córka kończyła gimnazjum i zaczęła mówić o studiach w Krakowie, zaczęli odkładać pieniądze. Ktoś z rodziny opowiedział im o Iwonie. Wpłacili w kilku ratach w sumie 100 tys. zł. Agentka obiecała im 30 proc. zysku w ciągu roku, co oznaczało, że ze 100 tys. po trzech latach mieliby ponad 200 tys. zł kapitału. Nie zastanawiali się ani chwili.
Leszek pochodzi z Mielca, jest budowlańcem. Od ponad 15 lat pracuje w Norwegii, gdzie wraz z ekipą remontuje mieszkania. Od trzech lat inwestował pieniądze u Iwony K., tak jak brat stryjeczny. W sumie wpłacił agentce milion złotych.
Kolorowe tipsy i głębokie dekolty
Iwona K., seksowna 30-latka, w relacjach z klientami grała równiachę. Dużo opowiadała o trójce dzieci, mężu, domu, skarżyła się na zdeformowany biust po ostatniej ciąży, zwierzała się z najbardziej intymnych problemów. Lubiła się pokazać. Klientki zwróciły uwagę na często zmieniane fryzury, ekstrawaganckie kolory tipsów, drogą biżuterię. Klienci na obcisłe dżinsy, minispódniczki i głębokie dekolty sukienek.
Jesienią zeszłego roku policja i prokuratura zaczęły otrzymywać pierwsze zgłoszenia. Iwona nie wypłaciła na czas odsetek od lokaty, przestała odbierać telefony, nie odpisuje na maile, jej biuro w podlubelskich Bełżycach jest od dwóch tygodni zamknięte, widząc na ulicy jednego z klientów, udała, że go nie zna.
Pani K. została aresztowana w połowie listopada zeszłego roku. Początkowo sprawą zajmowali się śledczy z powiatowego Łukowa, ale rozmiar przekrętu sprawił, że śledztwo przeniesiono do wydziału przestępczości gospodarczej prokuratury w Lublinie.
– Jeszcze w połowie listopada mieliśmy do czynienia z 17 pokrzywdzonymi osobami, które straciły 2,9 mln zł. Dziś jest ich blisko sto, a kwota, którą stracili, już dawno przekroczyła 10 mln zł. Ale to nie wszystko, bo sprawa jest rozwojowa. Każdego tygodnia zgłaszają się do nas kolejni pokrzywdzeni – tłumaczy prokurator Dariusz Siej, który prowadzi śledztwo w sprawie oszustw Iwony K.
Metoda była banalnie prosta. Iwona K. rzeczywiście była agentką kilku wiodących towarzystw ubezpieczeniowych. Pozyskiwała klientów i proponowała im różnego typu autentyczne lokaty i inwestycje. Żelazną zasadą tego typu operacji jest to, że klient wpłaca pieniądze na konto ubezpieczyciela. Tymczasem w przypadku pani K. klienci przekazywali środki bezpośrednio jej, z ręki do ręki.
– Klientami byli w zdecydowanej większości ludzie prości, nierozumiejący zasady funkcjonowania instrumentów finansowych – zauważa prokurator Siej. – Co prawda mieli świadomość, że proponowany przez agentkę zysk jest bardzo wysoki i być może mało realny do osiągnięcia, jednak za każdym razem, wręczając kobiecie pieniądze, otrzymywali od niej pokwitowanie. Niemal wszyscy klienci agentki byli stosunkowo nieźle sytuowani i nie inwestowali u niej tzw. ostatnich oszczędności. Być może właśnie dlatego robili to lekką ręką.
Co się stało z milionami?
Iwona K. do wszystkiego się przyznała. Ze szczegółami opowiedziała prokuratorowi o tym, w jaki sposób oszukiwała ludzi. Chciała zgłosić się na policję już kilka miesięcy wcześniej, ale nie starczało jej odwagi.
Co się stało z dziesięcioma milionami?
Prokurator Siej: – W chwili zatrzymania agentka miała przy sobie jedynie kilkanaście tysięcy złotych. To była jej jedyna gotówka. Nie była w stanie powiedzieć, co się stało z resztą.
Prokuratura sprawdzi majątki należące do członków rodziny agentki i wyjaśni, czy kobieta przed spodziewanym zatrzymaniem nie przepisała nieruchomości, działek, parceli i samochodów na inne osoby.
Przed zatrzymaniem wraz z mężem i trojgiem dzieci mieszkała w 300-metrowej willi otoczonej dwuhektarowym sadem. Sąsiadka o małżeństwie K.: – W tym domu pieniądze wysypywały się oknami. Oni bogacili się w zastraszającym tempie. Raz w bagażniku limuzyny pani Iwonki widziałam kilkanaście plików stuzłotówek, takich po 10 tysięcy. W ogóle się nie przejmowała, że ktoś mógłby jej te pieniądze ukraść. „Jestem ubezpieczona”, mówiła tylko i się śmiała.
Ci, którzy byli wewnątrz willi, pamiętają przepych: obrazy, stylowe meble, wanny z hydromasażem.
Pani K. chwaliła się klientom, że dom kosztował ją ponad 2 mln zł, w sam ogród zainwestowała ponad 200 tys. zł. Nie liczyła wykonanych na zamówienie dwóch pseudobarokowych fontann, sztucznej sześciometrowej choinki za 50 tys. zł i garażu na cztery auta, gdzie trzymała najnowsze audi za 250 tys. i terenowego jeepa za 130 tys. zł.
Gdyby nie areszt, zapewne sfinalizowałaby zakup domu jednorodzinnego w Lublinie i mieszkania, w którym została zatrzymana.
Sierżant bogatszy od komendanta
Pisząc o sprawie Iwony K., trudno pominąć jej męża, 34-letniego sierżanta sztabowego z komisariatu policji w Bełżycach. Łukasz K. jest tam funkcjonariuszem zespołu patrolowo-interwencyjnego. W służbie od dziesięciu lat.
Mimo że zarabiał niecałe 3 tys. zł miesięcznie na rękę, jeździł do pracy wspomnianym audi, a kiedy po służbie udawał się na polowanie, brał z garażu terenówkę, którą parkował przed budynkiem komisariatu. Widok drogich aut, którymi jeździł policjant, nie wzbudził podejrzeń przełożonych. Glina został zawieszony dopiero dwa tygodnie po aresztowaniu żony.
Powód zawieszenia: nie poinformował komendanta o wszczęciu postępowania karnego przeciwko żonie. Wytłumaczył szefowi, że od pewnego czasu znajdował się w separacji. Przeczą temu informacje, które uzyskaliśmy od znajomych K.
– Mieszkali razem, bywali razem. Tak jak zawsze. Normalna, szczęśliwa rodzina, której się świetnie powodziło – opowiadają znajomi.
Kurtka z jenota
Iwona K. trzeci miesiąc siedzi w areszcie. Ostatnio śledczy odrzucili wniosek adwokatów o jego uchylenie z powodu długiej rozłąki z dziećmi, w tym z córką, która niedawno skończyła trzy lata. Agentce grozi 15 lat więzienia.
W areszcie śledczym w Lublinie była agentka wciąż się wyróżnia. Na spacerniak nakłada parkę z kołnierzem z jenota – hit tego sezonu. Pożycza ją koleżankom z celi, gdy idą na widzenie ze swoimi chłopakami.
* Imiona oszukanych zmienione.