Nysa: Policjanci znęcali się na komendzie nad zatrzymanym.

Pięciu policjantów z Nysy zostało dziś prawomocnie skazanych za brutalne pobicie mężczyzny na komisariacie. Zatrzymali go, bo nie chciał ustąpić ich koledze miejsca przy stole bilardowym. Mężczyzna trafił na nyską komendę po awanturze w restauracji. Wraz z kolegą grał tam w bilard, obaj pili alkohol. Do restauracji przyszedł też policjant ze swoimi znajomymi i po kilku głębszych również postanowił zagrać. Mężczyzna ustąpić pola jednak nie chciał, wywiązała się szarpanina i policjant zadzwonił po swoich kolegów.

Dyżurny oficer wysłał na miejsce zdarzenia aż trzy radiowozy, a w protokole napisano, że funkcjonariusz został zaatakowany. Obaj mężczyźni zostali zabrani na komendę. Jednego z nich bito i kopano po całym ciele. Policjanci przykuli go do grzejnika, a jego głową uderzali o kaloryfer. Przez godzinę.

Młoda stażystka razem z innym policjantem nie dość, że nie reagowali na agresję, to jeszcze podburzali kolegów. Najbardziej doświadczony policjant, który miał wtedy czuwać nad całą komendą udawał, że nie słyszał krzyków. Ani razu nie opuścił dyżurki, by sprawdzić co się dzieje.

Policjanci grozili też pobiciem drugiemu mężczyźnie, by wymusić na nim odwołanie zeznań obciążających funkcjonariuszy.

Tego samego dnia, gdy mężczyzna został zwolniony do domu, rodzina zabrała go na obdukcję do szpitala, a potem prosto do prokuratury. Śledztwo rozpoczęto jednak ponad 20 dni od zgłoszenia. Tuż po tym, jak taśmy z monitoringu na komendzie zostały zniszczone, bo są przechowywane tylko przez 20 dni.

Zwrócił na to uwagę sąd I instancji. W lutym skazał dwóch policjantów za pobicie i znęcanie się oraz na grożenie pobiciem i nękanie. Dostali wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć. Sąd wymierzył wtedy także kary tym policjantom, którzy nie reagowali na to, co dzieje się na komendzie i wyśmiewali się z bitego. Funkcjonariusze dostali 10 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata i 4 miesięcy w zawieszeniu na dwa lata, a dyżurny, który nie reagował na krzyki bitego mężczyzny dostał 500 zł grzywny.

Obrońcy wszystkich policjantów złożyli apelacje, jednak sąd II instancji uznał je dziś za bezzasadne.

– Obrońcy skupili się na kwestionowaniu wiarygodności świadka, jednak zaznaczyć należy, że złożył on spójne, konsekwentne i stanowcze zeznania podczas przesłuchania, wizji lokalnej a potem przed sądem – uzasadniał sędzia Waldemar Krawczyk z Sądu Okręgowego w Opolu. Dodał, że nie może dać również wiary wersji, że mężczyzna został pobity w szpitalu czy potem w areszcie. – Protokoły i zeznania świadków są jednoznaczne w tej sprawie. Nie ma wątpliwości, że dotkliwych obrażeń doznał właśnie na komendzie – mówił sędzia.

Wyrok jest prawomocny. To oznacza, że dla żadnego ze skazanych funkcjonariuszy nie ma już miejsca w policji. Jak udało nam się dowiedzieć, trzech z nich wcześniej zostało wydalonych ze służby. Natomiast policjantka, która wtedy była na stażu oraz dyżurny zostaną zwolnieni teraz. – Z chwilą gdy akta sprawy i odpis wyroku trafią na komendę, zgodnie z ustawą o policji rozpoczniemy procedurę dyscyplinarnego zwolnienia tych osób – mówi mł. asp. Marcin Greń rzecznik nyskiej policji.

Źródło: Gazeta Wyborcza Opole

Warszawa: Prokurator chciał seksu od podejrzanej? Wpadł w bieliźnie

Uchylono immunitet stołecznemu prokuratorowi, który proponował seks podejrzanej, za co miałby umorzyć postępowanie przeciw niej. Obniżono mu też o połowę pobory.

W piątek sąd dyscyplinarny przy Prokuratorze Generalnym uchylił immunitet prokuratorski Konradowi P., co oznacza zgodę na postawienie mu zarzutu – poinformował prok. Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej. Zarazem w poniedziałek sąd o połowę obniżył uposażenie obwinionego – do czasu prawomocnego zakończenia sprawy.

Obie decyzje są jeszcze nieprawomocne, a Konrad P. może się od nich odwołać.

Młody prokurator dostał sprawę młodej kobiety, podejrzanej o kradzież w centrum handlowym. Miał zaproponować jej seks w zamian za umorzenie sprawy, na co kobieta miała się zgodzić, ale zarazem – powiadomić o tej propozycji organa ścigania. Przygotowały one operację tzw. kontrolowanego wręczenia „korzyści osobistej”.

W maju br. kobieta przybyła na umówione spotkanie do pokoju prokuratora (gdzie wcześniej zainstalowano kamery i mikrofony). Według „Dziennika-Gazety Prawnej”, policja i prowadząca sprawę prokurator mieli transmisję na żywo z gabinetu. Policjanci mieli wkroczyć, gdy Konrad P. był w samej bieliźnie. Został on zawieszony w czynnościach służbowych.

Śledztwo w sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Jej rzeczniczka prok. Renata Mazur powiedziała, że z chwilą prawomocnego uchylenia prokuratorowi immunitetu, śledczy przystąpią do czynności związanych z postawieniem mu zarzutu. Prokuratura nie udziela żadnych innych informacji, nawet tego, jaki to mógłby być zarzut.

Mógłby on dotyczyć art. 228 Kodeksu karnego, który przewiduje karę od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności dla tego, kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę. Jeśli wiąże się z tym „zachowanie stanowiące naruszenie przepisów prawa”, kara wynosi od roku do 10 lat. W wypadku „mniejszej wagi”, sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo do 2 lat pozbawienia wolności.

W grę mógłby też wchodzić art. 199 Kodeksu karnego, który przewiduje karę pozbawienia wolności do lat 3 dla tego, kto przez „nadużycie stosunku zależności lub wykorzystanie krytycznego położenia”, doprowadza inną osobę do obcowania płciowego lub do „innej czynności seksualnej”.

Po ewentualnym wyroku skazującym Konrad P. mógłby zostać nawet usunięty z prokuratury – o czym zdecydowałby sąd dyscyplinarny.

wp.pl

Rzeszów: Policjanci handlowali informacjami o wypadkach

Mechanizm był prosty. Agenci dużej firmy ogólnopolskiej (red. – jak ustaliliśmy nieoficjalnie chodzi o firmę EUCO z Legnicy) w imieniu ofiar zdarzeń drogowych ubiegali się o odszkodowania z towarzystw ubezpieczeniowych. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanych. Na pomoc przychodzili policjanci. Tak twierdzi prokuratura.

– Agenci po otrzymaniu od funkcjonariuszy „drogówki” nazwisk poszkodowanych kontaktowali się z potem z nimi. Następnie podsuwali ofiarom wypadków drogowych lub kolizji do podpisania umowę, że pomogą im w walce o odszkodowanie z towarzystw ubezpieczeniowych – mówi „Gazecie” Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Firma reprezentowana przez agentów dostawała prowizję od ofiar wypadków. Agenci także. Im więcej umów mieli podpisanych, tym większy zysk. – W ciągu miesiąca potrafili zarobić w ten sposób nawet 5 tys. zł – opowiadają nam śledczy.

Prokuratura postawiła zarzuty przekroczenia uprawnień pięciu funkcjonariuszom „drogówki”: Marcinowi P. z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie, Dominikowi W. z policji w Nisku, Ryszardowi H. z Jedlicza, a także dwóm mundurowym ze Stalowej Woli: Witoldowi K. i Piotrowi K. Zarzuty usłyszał także były już stalowowolski policjant Łukasz W.

Jeden z podejrzanych funkcjonariuszy potrafił na miejscu wypadku nawet wręczać ofiarom wizytówki agentów. Z ustaleń śledczych wynika, że policjanci przekazywali nazwiska ofiar zdarzeń drogowych od marca do grudnia zeszłego roku. Na ich trop wpadli funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji (policja w policji).

Prokuratura podejrzewa, że za każdą informację o wypadku niektórzy policjanci dostawali od agentów od 50 do 100 zł. Śledczy sprawdzają również, czy mundurowi dostawali „prowizję” od wywalczonego odszkodowania przez agentów. Na razie mają dowody na to, że Marcin P. z KWP wziął blisko 800 zł łapówki.

Niektórym policjantom grozi do 3 lat więzienia, innym nawet 10 lat. Wszyscy są zawieszeni w czynnościach służbowych, mają zakaz opuszczania kraju. – Jeżeli zarzuty potwierdzą się w sądzie, to nie będziemy stosować żadnej taryfy ulgowej. Wszyscy funkcjonariusze stracą pracę – mówi nam Paweł Międlar z podkarpackiej policji.

Zarzuty w tej sprawie postawiono również agentom: Markowi P., Urszuli Sz. i Lucynie F. Jak udało nam się dowiedzieć nieoficjalnie Marek P. jest bratem policjanta Marcina P. Śledczy są również na tropie fałszerstw dokonywanych przez agentów. Ci działali też bowiem bez pomocy policjantów.

– Szukali w prasie i serwisach internetowych informacji o ofiarach różnych zdarzeń. Na przykład o kobiecie, która złamała nogę na śliskiej podłodze, agent napisał we wniosku o odszkodowanie, że wypadek miała przy pracy na roli – słyszymy w prokuraturze.

Prokuratura analizuje wiele dokumentów firmowych i sprawdza, ile mogło być podobnych przypadków. Niewykluczone są kolejne zarzuty, także wobec policjantów.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów

Konin: Obiektyw + policjant = kłopoty

Zatrzymanie przez policję, wizyta na komisariacie i mnóstwo nerwów – taki koszmar przeżył Tomasz Godlewski z Konina. Jak opowiada, chciał tylko zrobić zdjęcie własnego samochodu – ale policjanci uznali, że fotografuje ich akcję. Wtedy zaczęły się problemy. Jak opowiada Tomasz Godlewski, chciał tylko zrobić zdjęcie reklamy na swoim samochodzie. Pech chciał jednak, że znalazł się w pobliżu przeprowadzających akcję policjantów.

Zdjęcia nie zrobił, bo odległość była za duża. Ale funkcjonariusze uznali, że mężczyzna fotografuje właśnie ich. I zareagowali. – Policjant krzyczał, że mam mu dać telefon. Podszedł, złapał mnie za ramiona i chciał zabrać mi telefon. Nie pozwoliłem. Zostałem zatrzymany, wykręcono mi rękę i poprowadzono do radiowozu – relacjonuje mężczyzna.

Rozmowę, a raczej pyskówkę z policjantami w radiowozie Godlewski nagrał telefonem komórkowym.

Na filmie słychać rozmowę funkcjonariuszy z zatrzymanym. Wzburzony Godlewski pyta, na jakiej podstawie został zatrzymany. W odpowiedzi słyszy tylko pytania: „Proszę pana, a komu pan robił zdjęcia?!”

Kiedy odpowiada, że fotografował swój samochód, funkcjonariusze chcą zobaczyć ostatnie zdjęcie z jego telefonu. Godlewski odmawia. Policjant straszy, że jeśli okaże się, że na zdjęciu jest radiowóz to „założy mu inną sprawę”. Ale nie potrafi podać podstawy zatrzymania mężczyzny.
Mec. Łukasz Chojniak

W końcu powód się znajduje: „utrudnianie czynności służbowych”. Znajduje się też powód sprawdzenia telefonu – „podejrzenie, że telefon jest kradziony”.

Zamiast przeprosin – mandat

Godlewski przyznaje, że do dzisiaj czuje się bardzo niekomfortowo. Gdy policjanci go zatrzymali, nie miał nawet czasu zamknąć swojej firmy. Wszystko zostawił otwarte.

– W końcu stwierdzono, że telefon jest mój i żadnych zdjęć na nim nie ma. Zapytałem, kto mnie teraz przeprosi, co z moim honorem? – oburza się Godlewski. W odpowiedzi zaproponowano mu… mandat w wysokości 500 zł.

Mandatu oczywiście nie przyjął. Sprawa ma trafić do sądu grodzkiego. Na zakończenie przygody policjanci mieli dla pana Tomasza jeszcze parę dobrych rad: żeby na przyszłość nie reagował tak nerwowo, bo to znaczy, że ma coś na sumieniu.

Godlewski złożył skargę na zachowanie do komendanta policji w Koninie. Teraz prowadzone jest postępowanie wyjaśniające.

Prawnicy: zachowanie policjantów bezprawne

Przedstawiony w sprawie materiał wskazuje, że funkcjonariusze mogli przekroczyć uprawnienia, co jednoznacznie uprawnia do wszczęcia wobec nich postępowania dyscyplinarnego i to jest oczywiste minimum. Ale również trzeba się zastanowić nad tym, czy nie doszło tutaj do popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień
Mec. Łukasz Chojniak, adwokat

Prawnicy nie mają w tej sprawie wątpliwości. – Ten materiał jest druzgocący – ocenia adwokat Łukasz Chojniak. Według niego, zatrzymanie Godlewskiego było niesłuszne, a mężczyzna powinien domagać się zadośćuczynienia i odszkodowania. – Policjanci nie potrafili nawet wyjaśnić podstawy zatrzymania – komentuje Chojniak. – Jak widać, od 89 roku nic się nie zmieniło – dodaje.

Jak wyjaśnia, przypadkowe nagranie policjanta podczas wykonywania czynności służbowych nie jest naruszeniem prawa. – To po stronie policji leży zabezpieczenie poufności, jeśli funkcjonariusze nie chcą, by ktoś był świadkiem. Ale jeśli spotykam policjanta będącego w terenie i robię mu zdjęcie, to nie naruszam żadnego przepisu – dodaje.

– Przedstawiony w sprawie materiał wskazuje, że funkcjonariusze mogli przekroczyć uprawnienia, co jednoznacznie uprawnia do wszczęcia wobec nich postępowania dyscyplinarnego i to jest oczywiste minimum. Ale również trzeba się zastanowić nad tym, czy nie doszło tutaj do popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień – twierdzi adwokat.

jk/sk
Publikacja: 18:30 16.06.2010 / TVN24

Nysa: Burmistrz zatrzymana za korupcję!

Burmistrz Nysy Jolanta Barska oraz dwóch biznesmenów zostało zatrzymanych przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, które sprawdza, czy burmistrz przyjęła łapówkę za wydanie pozytywnej decyzji administracyjnej.

Policjanci z Centralnego Biura Śledczego ustalili, że dwóch przedsiębiorców z Opolszczyzny mogło udzielić korzyści majątkowej Jolancie Barskiej w zamian za pozytywne załatwienie dla jednego z tych biznesmenów decyzji administracyjnej o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu. Dowody wskazują na to, że biznesmen z Namysłowa, wspólnie z pracownikiem jednego z koncernów naftowych w województwie opolskim, mogli sponsorować imprezę sportową wskazaną przez Barską.

Burmistrz Nysy

CBŚ zatrzymał podejrzewanych przedsiębiorców i oraz Barską. Funkcjonariusze przeszukali ich mieszkania i zajęli tymczasowo mienie w wysokości ponad 80 tys. złotych.

Podejrzani mężczyźni usłyszeli już zarzuty udzielenia korzyści majątkowej osobie pełniącej funkcję publiczną, a burmistrz zarzut przyjęcia korzyści majątkowej.

Prokurator okręgowy w Gliwicach, które prowadzi postępowanie zastosował wobec podejrzanych poręczenie majątkowe w wysokości 140 000 zł.

Podejrzanym grozi kara od 6 miesięcy do lat 8 pozbawienia wolności.

Źródło: Gazeta Wyborcza Opole

Bezprawie nasze codzienne

Polska jest krajem bezprawia. I nie chodzi o to że brakuje przepisów. Wręcz przeciwnie, jest ich nadmiar. Ale właśnie to jest też bezprawie. Istniejące przepisy są bezprawne, w sensie szkodliwe, nie wychodzące naprzeciw ludziom, źle sformułowane, łamiące ducha prawa i wszelkie zasady prawne, pozostawiające wiele możliwości interpretacji, wchodzące z mocą wsteczną. Stosuje się różna przepisy dla opisania tej samej rzeczy. W zależności jaki urzędas obsługuje człowieka, ile kto dał łapówki, taka jest wykładnia danego przepisu w danej gminie. Zależne od tego co chce osiągnąć dany … urzędol. Może zastosować wtedy taki przepis jaki mu pasuje. „A może wtedy zastosujemy przepis taki, albo taki”, „To podciągnie się wtedy pod ten a ten paragraf”. Dowolność interpretacji prawa i uznaniowość w urzędach. Sprzeczne przepisy, wykluczające się nierzadko na wzajem. Masy niepotrzebnych kodeksów i dzienników ustaw. Przepisy –gumy, które można stosować jak komu akurat wygodnie. To wszystko powoduje że mamy do czynienia z BEZPRAWIEM!!! To nie jest prawo. To typowe lewo, spełniające wszelkie europejskie standardy. W tej dziedzinie jesteśmy na równie z innymi barbarzyńcami, wdrażającymi te świństwa pod pozorem (Tfu!) postępu.

Prawo powinno być zwięzłe, krótkie, proste, przejrzyste, niesprzeczne. Brzmi jak marzenie. Tak żeby największy tuman mógł je zrozumieć i zapamiętać. Ale to kosztowałoby wysiłek ze strony prawników, którzy musieliby takie prawo pisać. A jeśli ktoś zostaje prawnikiem tylko dlatego że jego tatuś też jest? To już nawet nie wie co to znaczy prawo. Korporacja działa. Czy się stoi czy się leży, dyplom się należy. Mamy np. wydział prawa i administracji. Student poznaje według tej nazwy i prawo, a więc jak się je uchwala i administrację, a więc jak się je stosuje. Niby pokrewne. Ale mają się tak do siebie jak ekologia i wyrąb lasów. Nie można być i jednym i drugim jednocześnie. To jakieś horrendalne nieporozumienie. Gdzie rozdział władz? Prawo i jego ustanawianie, należy do zakresu władzy ustawodawczej. Administracja zaś, to władza wykonawcza. Ona ma wdrażać w życie to co uchwali ustawodawca. Ale co tu się dziwić skoro i posłowie, a więc władza ustawodawcza, bywają ministrami; a więc władzą wykonawczą. Taki premier Tusk, jako poseł, najpierw coś sobie uchwali, że rząd powinien to czy tamto, a potem jako premier to wykonuje, co sobie sam jako poseł zlecił. I jeszcze bierze za to pensje. Skubany.

Mamy niby d***krację. To oznacza że rządzimy się sami jako naród, jako obywatele. Jesteśmy w konstytucji zapisani jako suweren, i sami wybieramy siebie, czyli swych przedstawicieli do władz. Mamy, jeśli wierzyć ustawom, pełnię wolności. To samo w kwestii gospodarczej. Pełnia wolności. Przynajmniej według ustaw. Wolny rynek kwitnie, konkurencja się rozwija. Niech mi tylko ktoś wytłumaczy dlaczego w takim razie mamy tyle przepisów regulujących coś tam. Czy to jest wolność? Jeśli państwo może dowolną umowę pomiędzy dwoma dorosłymi osobami rozwiązać? Bo umowa nie zawierała czegoś tam? Mamy coraz to więcej urzędoli? Rozmnażających się niczym karaluchy, pijawki, zaraza czy głupota! Kontrolujących coraz to dalsze aspekty naszego życia? Czy to jest wolność? Masa ograniczeń, nakazów, zakazów, przepisów mówiących co wolno, a co nie. Przecież kiedyś tego nie było. Był rzekomo straszny ucisk. Wyzysk i co tam jeszcze. A teraz mamy rzekomo wolność?! Więc po co to wszystko? Sami niby się rządzimy, mamy wolny rynek nie podlegający regulacjom rządu? Teoretycznie. A dekretów cztery razy więcej niż za okupacji. Urzędasów tyleż. Bo pewnie sami nie umieliśmy by tej wolności udźwignąć? Sobie z nią poradzić? A tak ONI nas wspomagają. Nami kierują i prowadzą. Do świetlanej przyszłości. Ciekawe czy już łagry zaczęli nam budować, czy wykorzystają stare. Nigdy jeszcze w historii nie było tyle przepisów i urzędników! To ewenement. Są jak muchy na gó***e, w swoim żywiole. TO HAŃBA I BEZCZELNOŚĆ NAZYWAĆ TO WOLNOŚCIĄ! KPINA Z LUDZI! ROBI SIĘ Z NAS WARIATÓW!

Politycy, z głębokości swojego szamba i odmętów kanalizacji, zapewniają nas że możemy cieszyć się wolnością. To po co tyle nie kontrolowanych przez nikogo służb? Niezależnie od PRL – owskiej SB, w III Rzeczypospolitej, czyli II PRL, dorobiliśmy się aż siedmiu tajnych służb: CBŚ, ABW, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, CBA i Wywiadu Skarbowego, które przecież muszą werbować agenturę. Do tego dochodzi jeszcze Policja i Straż Miejska. Ale to oczywiście nie jest państwo policyjne. To wolność. Coraz więcej kamer, fotoradarów, kontroli. Ale to dla naszego dobra. A jakże! Jakieś sanepidy, i inne ośrodki społeczne zaglądają nam we wnętrzności brzucha i prześwietlają na wylot całą naszą działalność. Od przełyku do odbytu. I to wielokrotnie! W tą i z powrotem. Ale to nie rewizja, to wolność gospodarcza. Cóż za pokrętna retoryka. Gdyby istniał kat, nazwaliby go pewnie ogrodnikiem społecznym. Wyrywa chwasty. Rząd to nie banda złodziei i kupa morderców, tylko zatroskany o nasze i kraju dobro, gabinet specjalistów. Sejm i Senat to nie oszuści, kłamcy, karierowicze i cwaniacy, tylko wybrańcy narodu.

Jesteśmy w niewoli urzędoli. Oni są panami w tym państwie i największym złem tego kraju. Ponieważ Bruksela karze nam jeszcze zwiększać ich ilość, to Bruksela jest naszym wrogiem! Proste jak drut. Dopóki nie będzie ich powiedzmy nie więcej niż pięćset na cały kraj, nie będzie można nazwać Polski krajem wolnym. To papierek lakmusowy wszystkich rządzących. A ONI tylko ciągle zwiększają liczbę kolesi na stanowiskach. Oczywiście dla naszego dobra. W takiej Bośni, trochę ponad sto lat temu, było dwieście urzędasów na cały kraj. Szło? Dało radę? Zaiste prawdę mówił papież Pius VII, że chrześcijaństwa nie da się pogodzić z d***kracją. Żaden porządny chrześcijanin nie może być d***kratą. Nie podałem tu żadnych przykładów, bo chyba słusznie uważam że każdy może sobie przykładów sam znaleźć setki bez większego wysiłku. Zna je z codziennego życia, lub niech wpisze po prostu słowo „Bezprawie” do Google, i znajdzie się ich masa. Bezprawie w Polsce i nie tylko, jest tak powszechne, że nie muszę chyba nikogo specjalnie do tego przekonywać.

newsweek.pl

Dzierżoniów: Umorzone śledztwo – media o sprawie pobicia policjantów

Prokuratura rejonowa w Dzierżoniowie umorzyła śledztwo wobec radnego, który w listopadzie zaatakował interweniujących policjantów.

Związany z Prawem i Sprawiedliwością Roman Kowalczyk był pijany, wcześniej wdał się w awanturę z sąsiadem. Kilka dni później w Faktach za swoje zachowanie przeprosił, co jak się okazało nie pozostało bez wpływu na decyzję prokuratury. Roman Kowalczyk nie ukrywa, że poczuł ulgę w chwili, gdy prokuratura umorzyła śledztwo wobec niego.

Przewodniczący rady miejskiej w Dzierżoniowie(prywatnie mąż Pani prokurator – red) mówi, że doświadczenia radnego Kowalczyka powinny być przestrogą dla kandydatów do pracy w samorządzie.

Decyzja o umorzeniu śledztwa nie każdemu się podoba. Radny Leszek Kwiecień należy do tych niezadowolonych. Szkoda mi go, że coś takiego mu się przytrafiło, ale prawo nie jest równe, zwykły Kowalski miałby dawno już sprawę – mówi.

Jak mówi szefowa dzierżoniowskiej prokuratury śledztwo umorzono, bo szkodliwość społeczna czynu radnego była niewielka. Jak mówi Iwona Uszpulewicz decyzja prokuratury nie jest jeszcze prawomocna.

W ubiegłym roku na całym Dolnym Śląsku prowadzono 180 postępowań wobec osób, które naruszyły nietykalność policjantów, było też 19 spraw wobec sprawców czynnych napaści na nich. Ile z tych postępowań umorzono? Takich danych nie ma.

TVP
Marcin Brodowski

Poznań: Aresztowany mówi, że tak bije policja…

W poznańskim areszcie przebywa 33-letni Wojciech M. Został zatrzymany 9 czerwca. Sińce na jego twarzy i ślady po użyciu paralizatora w okolicach serca powoli bledną.
Mężczyzna twierdzi, że pobiła go policja. Tymczasem funkcjonariusze podkreślają, że o pobiciu nie ma mowy. Po prostu zatrzymali mężczyznę, który bił innego. Musieli więc użyć siły. Obrońcy Wojciecha M. złożyli jednak doniesienie do prokuratury na postępowanie policji.

– Brat umówił się z człowiekiem, który miał mu oddać pieniądze, w komisie na Wildzie – mówi siostra zatrzymanego. – Nagle
wpadli tam antyterroryści, kazali się wszystkim położyć na podłodze, a brata skuli, zabrali na zaplecze, rzucili na podłogę i bili. Użyli też paralizatora, przystawiali mu go do serca…

– Reprezentuję Wojciecha M. i widziałam się z nim tego dnia, na dwie godziny przed zatrzymaniem. Nie miał wówczas żadnych obrażeń – mówi adwokat Lucyna Relewicz. – Kiedy zobaczyłam go ponownie, podczas przesłuchania w prokuraturze, nie mogłam uwierzyć… Miał obrażenia na głowie, spuchnięte ręce i poruszał się z trudem. Złożyłam stosowne oświadczenie do protokołu, żądając badania przez biegłego lekarza sądowego.

Przed posiedzeniem w sądzie dotyczącym zastosowania aresztu wobec Wojciecha M., adwokaci zrobili mu kilka zdjęć. Jednak sąd nie zgodził się, by udokumentować także ewentualne ślady na klatce piersiowej zatrzymanego.

– Sąd uchylał też pytania dotyczące jego obrażeń, twierdząc, że to nie dotyczy sprawy – kontynuuje mecenas Relewicz. – Ślady paralizatora w okolicach serca i na szyi zobaczyłam dopiero kilka dni później, podczas widzenia w areszcie. Pan M. narzekał też na ból żeber.Jego rodzina zwróciła się do prokuratury z żądaniem obdukcji. Ja interweniowałam u dyrektora Aresztu Śledczego w Poznaniu. Jednak prześwietlenie wykonano dopiero po 10 dniach od zatrzymania, to jest 19 czerwca. Uważam, że za późno…

Tak bije policja

– Do nas nie wpłynęła żadna skarga – powiedział Andrzej Borowiak, rzecznik poznańskiej policji. – O okolicznościach zatrzymania Wojciecha M. mogę powiedzieć tylko, że otrzymaliśmy zawiadomienie od innego mężczyzny o osobach, które go nachodzą, żądając pieniędzy. Twierdził, że był wywieziony do lasu, zastraszany. 9 czerwca ten mężczyzna poszedł do komisu z telefonami komórkowymi na spotkanie z tymi właśnie osobami.

Andrzej Borowiak dodał, że kiedy policja, która wiedziała o miejscu i godzinie spotkania, zjawiła się tam nieoczekiwanie, Wojciech M. oraz inne osoby biły pokrzywdzonego na zapleczu.
– Zatrzymano trzy osoby pod zarzutem wymuszenia pieniędzy – na gorącym uczynku. To nie było tak, że ci panowie siedzieli na kanapie i dyskutowali o pieniądzach. Ten człowiek był bity, stąd zatrzymanie miało charakter dynamiczny, policjanci zastosowali chwyty obezwładniające – powiedział Andrzej Borowiak. – Nie mogę się ustosunkować do zarzutu, że policja pobiła zatrzymanego. Tym zajmie się prokuratura.

– Złożyliśmy doniesienie do Prokuratury Rejonowej Poznań Wilda oraz pisma do Prokuratury Okręgowej i Apelacyjnej o objęcie nadzorem tego postępowania, a także skargę do policji – poinformował adwokat Andrzej Reichelt. – W tej sprawie nie chodzi o pana M. czy pana X., tylko o zasadę.

– Żyjemy w państwie prawa, gdzie od karania są sądy, a nie policja – dodaje mecenas Lucyna Relewicz. – A nawet sąd nie może ukarać pobiciem.

Kim jest Wojciech M? Dotąd nie był karany. Pół roku temu został zatrzymany przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego po zarzutem kierowania grupą zajmującą się przemytem i handlem narkotykami. Z aresztu wyszedł w marcu po wpłaceniu 200 tys. zł kaucji.

Głos Wielkopolski

Nakło: Policjanci pobili człowieka i ponieśli zasłużoną karę

Trzej nakielscy policjanci, z których jeden pobił Krystiana R. w komendzie, a dwaj jego koledzy na służbie pozwolili mu na to, zostali wyrzuceni z pracy.

Mł. asp. Maciej S., st. sierż. Krzysztof B. i posterunkowy Robert K. nie są już policjantami. Najstarszy ma 30 lat i 8 lat służby, najmłodszy 23 lata i niespełna 2 lata pracy w policji. Oficer dyżurny mł. asp. Dariusz L. na razie jest tylko zawieszony w czynnościach. Poinformowała nas wczoraj o tym podkom. Monika Chlebicz, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego. – Zostali zwolnieni ze służby z uwagi na oczywistość popełnienia czynów noszących znamiona przestępstw – dodała.

Przypomnijmy, że Maciej S. w klubie Q10 uderzył Krystiana R., a kiedy ten mu oddał, pobił go w komendzie, dokąd przywiózł ich wezwany przez obsługę klubu radiowóz. Miał na to przyzwolenie kolegów policjantów. Decyzja o zwolnieniu 3 stróżów prawa ze służby nie jest prawomocna. Mają oni 14 dni na odwołanie się od decyzji komendanta. Wobec oficera dyżurnego toczy się postępowanie dyscyplinarne.

Żegna się też z nakielską komendą inspektor Wojciech Rygiewicz, który przez 6 lat był tu komendantem powiatowym. Nie ma w całym województwie oficera od niego starszego stopniem. Rygiewicz złożył raport o zwolnienie, który został przyjęty.

Gazeta Pomorska

Rzeszów: Nietypowy marketing księdza

Ksiądz ujawniał, kto nie płaci na parafię. Proboszcz z Łukawca koło Rzeszowa złamał prawo o ochronie danych osobowych i wywiesił przed kościołem listę z nazwiskami parafian, którzy nie wpłacili na budowę nowej plebanii i nowego cmentarza. Nie spodobało się to jednemu z parafian. Sprawa trafiła do sądu. Jednak postępowanie zostało umorzone.

Łukawiec to dwutysięczna wieś koło Rzeszowa. Proboszcz z miejscowej parafii wywiesił przed kościołem listę z nazwiskami i adresami parafian oraz informacjami, kto wpłaca na budowę nowej plebanii i nowego cmentarza, a kto nie jest skory do datków. Nie spodobało się to jednemu z parafian Stanisławowi Pasierbowi.

– Ksiądz przyszedł po kolędzie, spisał dane. Tym zachowaniem chciał wymusić ode mnie pieniądze, ale ja się nie dam – mówi Stanisław Pasierb, który pozwał księdza do sądu.

68-letni Stanisław Pasierb poczuł się szczególnie urażony opublikowanymi listami. To właśnie na nich ksiądz co miesiąc upubliczniał informację, że pan Stanisław nigdy nie dorzucił nawet złotówki na nową plebanię oraz cmentarz. Mężczyzna, który twierdzi, że prosił bezskutecznie księdza o nie umieszczanie jego nazwiska, postanowił zawiadomić prokuraturę.

– Sporządziliśmy akt oskarżenia, zarzucając proboszczowi popełnienie przestępstwa za sporządzenie i udostępnienie list z danymi osobowymi – mówi Renata Krut -Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.

Sąd Rejonowy w Rzeszowie uznał proboszcza winnym upublicznienia danych osobowych. Jednak postępowanie warunkowo umorzył na dwa lata. Nakazał także księdzu zapłacić półtora tysiąca złotych na cele charytatywne.

– Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że złamał ustawę o danych osobowych. Czyn ten może być ukarany karą do 2 lat pozbawienia wolności – informuje Renata Krut-Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.

Ksiądz zaskarżył skazujący go wyrok. Kilkanaście dni temu w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie odbyła się rozprawa apelacyjna. Sąd przychylił się do wniosku proboszcza i całkowicie umorzył postępowanie ze względu na niską szkodliwość czynu. Duchowny nie zostanie także wpisany do rejestru karanych.

– Na listach były same inicjały – komentuje wyrok Marcin Świerk z Sądu Okręgowego w Rzeszowie.

Na udostępnionych nam przez Gazetę Wyborczą listach wyraźnie widać pełne dane osobowe z informacjami, kto i ile wpłacał co miesiąc, a kto w ogóle nie płacił. Jak to możliwe, że sędziowie nie wzięli pod uwagę faktu, że wywieszone przed kościołem listy naruszyły dobre imię mieszkańców?

– Jest to nadużycie przepisu. Błędnie zastosowano w tym przypadku prawo. To jest ewidentne przestępstwo. Tworzono przecież i wywieszono zbiór danych. Mam apel do prokuratora generalnego o wniesienie kasacji, to jest przecież rażące naruszenie prawa, jest wrażenie, że jest przepis, a można go bezkarnie łamać – mówi prof. Andrzej Gaberle z Katedry Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

Ksiądz proboszcz uważa, że nagonka na niego jest zemstą. Kogo i za co? Niektórych mieszkańców , którzy nie chcą obok swoich domów cmentarza. Nie pomogły protesty. Listy z nazwiskami proboszcz wywieszał prawie 4 lata.

Ksiądz Adam Boniecki, redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego zdecydowanie potępia zachowanie proboszcza parafii w Łukawcu. Uważa, że publiczne informowanie. kto nie wpłaca na rozbudowę plebanii czy cmentarza nie jest zgodne z wartościami chrześcijańskimi.

– Publikowanie nazwiska kogoś, kto nie dał, to wywieranie na niego presji. To przypomina metody PRL-owskie. Jeżeli to metoda na wyduszenie pieniędzy, to na pewno nie jest to metoda na związanie ludzi z Kościołem, nikt nie lubi być upokorzony publicznie. To są błędy szkodliwe dla Kościoła – twierdzi Ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego. *

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki aborzecki@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)