Hieny z VOTUM łowią w Karczówce

Byli dzień po tragedii. Kłamali, że ksiądz ich polecił. Oświadczenia pisały nawet dzieci. Wezmą jedną czwartą wywalczonego odszkodowania – opowiadają mieszkańcy Karczówki, w której w szambie utopiło się siedem osób. W Karczówce pod Żaganiem, 17 lipca, jeden z gospodarzy opróżniał szambo, stracił przytomność i wpadł do zbiornika. Na pomoc ruszyła mu rodzina i pracownicy. Zginęło siedem osób.

– To było dzień po tragedii – opowiada Bogusława Czyż, przyjaciółka pani Janki, która straciła 17-letniego syna Andrzeja. – Przyjechali w dobrych garniturach. Budzili respekt. Pytali, gdzie mieszkają bliscy tych, co zginęli w szambie.

17-latek dorabiał w gospodarstwie. W domu było krucho, obiecał matce, że kupi jej nową pralkę. Strażacy chowali go z honorami, bo działał w drużynie OSP. Pomagał budować remizę, mył węże i kaski starszym kolegom. Gdy gospodarze topili się w szambie, ruszył z pomocą.

Garnitury, białe koszule

Agenci firm odszkodowawczych szukali najpierw kontaktu z rodziną gospodarzy. – Ale wkoło było dużo ludzi. Przepędzili ich, jak dowiedzieli się, że chcą interes robić na ludzkiej śmierci. Ludzie płakali, a oni jak hieny cmentarne brali się za podpisywanie umów – opowiada Bogusława Czyż.

Agenci – według mieszkańców było ich trzech – pojechali do sąsiedniej Brzeźnicy. To właśnie tam mieszka rodzina Andrzeja. Matka nie chciała rozmawiać, ale agenci szybko ją przekonali.

– Powołali się na znajomość z księdzem z Czerwieńska pod Zieloną Górą. Miał znać dobrze proboszcza z Brzeźnicy. Mówili, że z księżowskiego polecenia przyszli pomóc rodzinie. Bez tego, jak ja znam, Janka, zamknęłaby im drzwi przed nosem. Ufa księdzu – opowiada Czyż. – Sprytnie zagrali. Proboszcza nie było we wsi, wyjechał na urlop – tłumaczy Czyż.

Tadeusz Buganik, mieszkaniec Karczówki: – Pani Janka była w szoku. Myślę, że nie wiedziała, co podpisuje. Kto w takiej chwili trzeźwo ocenia sytuację. Buganik dał znać koledze. Kazimierz Pańtak, radny lubuskiego sejmiku, jest z zawodu prawnikiem, natychmiast przyjechał na wieś. Spotkał się z kobietą.

Mecenas: To niemoralne

Pańtak przeprowadził małe śledztwo. Wyszło, że żaden ksiądz nie rozmawiał z agentami. – A już na pewno ich nie polecał. Tak się składa, że znam księdza z Czerwieńska osobiście. Z nikim nie rozmawiał o sprawie. To, co zrobili agenci firmy odszkodowawczej, to zwykłe hochsztaplerstwo – złości się Pańtak. – Bo jak inaczej to traktować. Przyjazd z umową w ręku dzień po tragedii jest niemoralny, niezgodne z etyką prawniczą. Wiadomo, że bliscy zmarłych nie są w stanie podejmować świadomych decyzji w obliczu takiej tragedii – tłumaczy Pańtak.

Mecenas zwraca uwagę 25 proc. kwoty w umowie. Tyle rodziny oddadzą firmie z wywalczonych odszkodowań. – To astronomiczne honorarium. Rodzina nie powinna zgadzać się na takie warunki – tłumaczy Pańtak. Sam zaoferował bezpłatną pomoc prawną, by skutecznie i bez kar zerwać podpisane umowy. – Nie wyobrażam sobie, żeby zarabiać na tych ludziach i to takie pieniądze – mówi.

Pańtak pokazuje też podpisy pod umową dzieci, rodzeństwa Andrzeja. Spisane zostały m.in. odczucia 10-letniego chłopca.

– Wygląda to tak, jakby pieniądze przesłoniły im wszystko, nie zważali na dzieci, które przeżywają śmierć brata. Jak sępy – ocenia.

Płakaliśmy razem z Adasiem, a z nami cała kolonia

Pani Janka wypełniła dokumenty zgłaszające szkodę, podpisała je także w imieniu czwórki swoich niepełnoletnich dzieci. Maluchy miały w deklaracjach opowiedzieć, co czują po stracie brata, jak bardzo jego śmierć wpłynęła na ich życie. Niektóre oświadczenia pisały same, odręcznie.

– Zmarły Andrzej był moim bratem, jak to z bratem bywało różnie, raz na wozie, raz pod wozem, ale kochałem go. Teraz została pustka i żal. Wielki żal. I nic nam go nie zwróci – pisze 14-letni Krzysztof.

– Był kochanym, uczynnym i pracowitym człowiekiem. Bardzo przezywam jego śmierć, byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Została po nim tylko pustka i ból – pisze 10-latek.

13-letnia siostra: – Wspólnie bawiliśmy się w różne zabawy na podwórku, lubił żartować ze mną, opiekował się mną i zwierzętami. Po stracie brata odczuwam smutek, tęsknotę, brakuje mi jego humory i pomocy. Bardzo płakałam.

– Dowiedziałem się o śmierci brata, kiedy byłem na kolonii. Płakaliśmy razem z Adasiem, a z nami cała kolonia. Natychmiast chcieliśmy wracać do domu, żeby być z mamą (…) Andrzej był kochanym bratem, zawsze mogłem na niego liczyć” – pisze ostatnie z rodzeństwa.

Matka dodała kilka zdań. – W tym stanie, w jakim jestem dzisiaj, nie jestem w stanie napisać nic więcej.

Czyż: – Nie wiedzieli, co pisać i jak, ale mieli napisać pod dyktando, bo tak trzeba… To straszne – mówi. Nie dziwi ją zgoda matki. – Była w szoku. Ktoś jej wmówił, że tak trzeba, to pisała. Teraz martwi się, że trzeba będzie płacić prawnikom za sprawę. Jej na to nie stać – tłumaczy Czyż.

Firma Votum z Wrocławia zapewnia, że rodzina może w każdej chwili wycofać się z ich pomocy. Twierdzi, że nie wiąże się to w żaden sposób z zapłatą jakikolwiek kar umownych.

Okręgowa Rada Adwokacka w Zielonej Górze zadeklarowała kilka dni po tragedii w Karczówce bezpłatną pomoc prawną dla rodzin ofiar.
– Deklaracja taka została złożona na ręce sekretarza gminy Brzeźnica – mówi Krzysztof Szymański, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Zielonej Górze.

Votum: Podpisujemy umowy w dogodnym terminie dla klienta

Maja Sałwacka: – Czy jest to częstą praktyką państwa agentów, by podpisywali umowy z poszkodowanymi w dniu lub dzień po tragedii? Zwłaszcza po śmierci bliskiej osoby?
Bartłomiej Krupa, dyrektor Departamentu Prawnego, członek zarządu firmy: – Przedstawiciele Votum SA nie są upoważnieni do podpisania umowy, a jedynie do prezentacji oferty oraz odebrania zamówienia na usługę dochodzenia roszczeń. Umowa jest podpisywana przez prawników z centrali firmy po analizie okoliczności sprawy. Prezentacja oferty odbywa się w terminie uzgodnionym z osobami poszkodowanymi.

Kto może zostać państwa agentem? Jakie warunki trzeba spełnić?
Przedstawicielem Votum SA może zostać wyłącznie osoba, która może wykazać się niekaralnością potwierdzoną wypisem z Krajowego Rejestru Karnego. Oczywiście w procesie rekrutacji brane są również pod uwagę inne cechy, które obok rzetelności mają doprowadzić do współpracy z osobami, które wykazują się właściwym poziomem empatii.

Czy agenci są szkoleni, jak należy rozmawiać z osobami, które straciły bliskich?
Przedstawiciele regionalni są zobligowani do systematycznego udziału w szkoleniach poświęconych możliwości dochodzenia roszczeń odszkodowawczych dla osób poszkodowanych. Obok szkoleń prawnych Votum SA przeprowadza szkolenia z udziałem psychologów.

Jeden z waszych agentów namówił rodzinę do podpisania deklaracji, tłumacząc, że został polecony przez księdza. Rodzina twierdzi, że tylko z tego powodu mu zaufała. Ksiądz zaprzecza, by dał taką rekomendację. Czy takie o standardy zawierania umów są częstymi praktykami w państwa firmie?
Nie posiadam informacji, aby taka sytuacja miała miejsce.

Umowę podpisano także z niepełnoletnim rodzeństwem ofiary wypadku. W oświadczeniach dzieci musiały opisać swoje relacje z bratem, swój stan emocjonalny po stracie bliskiego członka rodziny. Czy są to częste praktyki waszych agentów i czy państwo się na to zgadzacie jako firma?
Dochodzenie roszczeń na rzecz osób małoletnich wymaga zawarcia umowy z przedstawicielem ustawowym takiej osoby. W przypadku dochodzenia roszczeń związanych z rekompensatą za krzywdę, istotnym dowodem wpływającym na uzyskanie zadośćuczynienia w należnej kwocie, jest oświadczenie osoby poszkodowanej. W przypadku małoletnich, którzy ze względu na wiek nie mogą sporządzić takiego oświadczenia, może je sporządzić rodzic lub opiekun.

Cały tekst: gazeta.pl

Rzeszów: Agenci EuCO trafią do aresztu? Śledczy o tym myślą.

– Bo wynika z niej, że dwóch agentów pracuje, mimo zakazu prowadzenia działalności gospodarczej – mówi nam Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie.

Chodzi o Łukasza W. i Urszulę S. ze Stalowej Woli. Oboje są agentami Europejskiego Centrum Odszkodowań z Legnicy. To potężna kancelaria, która w imieniu ofiar wypadków walczy dla nich o odszkodowania od towarzystw ubezpieczeniowych. Poszkodowani muszą oddać kancelarii nawet 40 proc. odszkodowania. Ofiary często podpisują umowy z EuCO nieświadomie, gdy są w szpitalu.

Agenci kancelarii są podejrzani o podżeganie policjantów do bezprawnego przekazywania im nazwisk poszkodowanych w wypadkach i kolizjach drogowych. Oprócz Łukasza W. i Urszuli S. zarzuty w tej sprawie dostało dwóch innych agentów EuCO i pięciu policjantów. Prokuratura podejrzewa, że za każdą informacje o ofierze funkcjonariusze dostawali od 50 do 100 zł.

O całej sprawie pisaliśmy w poniedziałkowej „Gazecie”. Jak udało nam się ustalić, Łukasz W. (były policjant) i Urszula S. nadal pracują w EuCO, mimo, że dostali prokuratorski zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. Centrala kancelarii również nas zapewniała, że wszyscy jej agenci zostali zawieszeni.

Wszyscy agenci mają także zakaz opuszczania kraju. Prokuratura zapowiada, że zastanowi się nad zmianą środków zapobiegawczych na surowsze wobec Łukasza W. i Urszuli S. On wyszedł na wolność za poręczeniem majątkowym w wysokości 15 tys. zł, a ona musiała wpłacić 20 tys. zł.

– Nie wykluczamy, że wystąpimy o tymczasowy areszt wobec agentów. Zakaz pracy miał odciągnąć ich od ewentualnych kontaktów z osobami, dla których wyłudzono odszkodowania. Istnieje obawa, że mogą się z nimi kontaktować – twierdzi prokurator Mirecki.

Na razie wszyscy agenci złożyli zażalenia na dotychczasowe środki zapobiegawcze. Sąd rozpatrzy je w najbliższy czwartek. – Na posiedzeniu powołamy się na artykuł „Gazety”, że zawieszeni agenci, mimo zakazu, pracują. Sami również będziemy to sprawdzać – zapewnia Mirecki.

EuCO pytane przez nas, dlaczego ich agenci nadal pracują, odpowiada: – Wspomniane osoby są zawieszone w czynnościach agentów. Mają zakaz kontaktów z klientami i nie mogą podpisywać umów – zapewnia Damian Kuraś, rzecznik EuCO.

I poprosił „Gazetę” o przekazane nagranej przez nas rozmowy z S. – Jeżeli nagranie potwierdzi, że Urszula S. złamała postanowienia Kodeksu Etycznego, zostaną wobec niej podjęte odpowiednie kroki. Zarząd EuCO nakazuje swoim pracownikom bezwzględne przestrzeganie kodeksu pod rygorem usunięcia z firmy – napisał rzecznik.

Czy bez udostępnienia nagrania, ECO konsekwencji nie wyciągnie? Tego kancelaria nam już nie wyjaśnia.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów

Rzeszów: Agenci EuCO z prokuratorskimi zarzutami

„Gazeta” o tym procederze pisała rok temu. Nasza dziennikarka Małgorzata Kolińska-Dąbrowska dostała się na szkolenia kancelarii odszkodowawczych, na których uczyła się, jak korumpować lekarzy i policjantów.

Od stycznia Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie prowadziła śledztwo w sprawie bezprawnego przekazywania nazwisk ofiar wypadków i kolizji drogowych agentom kancelarii Europejskie Centrum Odszkodowań z Legnicy. Materiały dostała z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji (policja w policji).

Śledczy właśnie postawili zarzuty pięciu policjantom, jednemu byłemu funkcjonariuszowi i trzem agentom EuCO. Policjanci, według prokuratury, przekroczyli swoje uprawnienia, bezprawnie przekazując agentom ubezpieczeniowym nazwiska ofiar zdarzeń drogowych. Dodatkowo jeden z nich usłyszał zarzut korupcji.

– Proceder bezprawnego przekazywania nazwisk ofiar różnych zdarzeń odbywa się na masową skalę – mówi Piotr Dynia, prokurator prowadzący śledztwo.

Znajomości zostają

28-letni Łukasz W. był materiałem na gliniarza drogówki z prawdziwego zdarzenia, szykowano go na naczelnika. Dwa lata temu z kolegą z pracy wygrał mistrzostwa Polski w ratownictwie medycznym. Gdy w sierpniu zeszłego roku odchodził z policji, kumple w robocie dziwili się.

– Za tak śmieszne pieniądze nie będę pracował. Zakładam własną firmę – tłumaczył.

Z policji odszedł zaledwie po ośmiu latach pracy. W maju br. spotkał się z policjantami ponownie. Ale to nie było przyjemne spotkanie. Po Łukasza W. przyjechali funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych.

Pojechali z nim do Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, gdzie W. usłyszał zarzuty. Prokuratura twierdzi, że namawiał on policjantów drogówki, by przekazywali mu nazwiska ofiar wypadków i kolizji drogowych.

– Wie pan, co w tym jest dla nas najgorsze? – pyta Lucjan Maczkowski, wiceszef policji w Stalowej Woli.

– Że ludzie nie powiedzą „ten zły policjant”, tylko „ta zła policja”. Cały nasz dorobek, statystki… To wszystko jest niszczone – wzdycha Maczkowski.

To właśnie w stalowowolskiej policji pracował Łukasz W. Do czego były mu potrzebne nazwiska ofiar wypadków? Gdy zrzucił mundur policyjny, został agentem Europejskiego Centrum Odszkodowań. Godzinami przeglądał internetową stronę policji w poszukiwaniu klientów. – Śledził informacje o wypadkach – opowiada nam nasz informator.

A potem telefon do dawnych kolegów z pracy, by podali nazwiska poszkodowanych.

EuCO w imieniu ofiar różnych zdarzeń walczy o odszkodowania od towarzystw ubezpieczeniowych. Chwali się, że pomogło już prawie 40 tys. osób. Dla EuCO pracuje ponad 10 tys. agentów. Klienci, którzy podpisują z nimi – często nieświadomie – umowę, muszą oddać kancelarii nawet 40 proc. odszkodowania.

Zawieszeni, a pracują

Łukasz W. nie jest jedyną osobą, która dostała zarzuty. Usłyszała je również jego koleżanka Urszula Sz. Oboje prowadzą biuro EuCO w Stalowej Woli. Zarzuty ma również Lucyna F., agentka EuCO z Krosna, oraz Marek P. agent tej firmy z Rzeszowa.

Skąd mieli nazwiska ofiar wypadków? Prokuratura twierdzi, że bezprawnie przekazywali je im policjanci drogówki: dwóch funkcjonariuszy ze Stalowej Woli: Witold K. i Piotr K., a także Dominik W. z Niska, Ryszard H. z Krosna i Marcin P. z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.

Ten ostatni jest bratem agenta EuCO Marka P.

Wszyscy policjanci zostali zawieszeni. – Taryfy ulgowej nie będzie. Jeżeli zarzuty się potwierdzą w sądzie, to stracą pracę – zapewniał nas kilka dni temu Paweł Międlar z podkarpackiej policji.

Prokuratura zabroniła również pracować agentom: Łukaszowi W. i Urszuli Sz. Ich przełożeni twierdzą, że cała czwórka została zawieszona w służbowych obowiązkach.

– Zarzuty, które zostały postawione agentom, są sprzeczne z kodeksem etycznym Europejskiego Centrum Odszkodowań, który musi być bezwzględnie przestrzegany przez wszystkich pracowników spółki, a także stanowią naruszenie umowy agencyjnej – przekonuje nas Damian Kuraś, rzecznik EuCO.

Sprawdzamy, czy rzeczywiście agenci nie pracują. Dzwonię do Urszuli Sz. Wcielam się w osobę, która chciałaby z EuCO współpracować. Rozmowę nagrywam. Kobieta zaprasza mnie na czwartek do biura na rozmowę. Potem przejdę szkolenie, a później do EuCO będę dostarczać umowy z ofiarami wypadków czy kolizji drogowych.

– Jest godz. 16. Pani pracuje? – pytam.

– To środek mojego dnia pracy – mówi rezolutnie Sz.

Dzwonię do Łukasza W. Przedstawiam mu się jako dziennikarz „Gazety”. Pytam go, czy nie chciałby porozmawiać o prokuratorskim śledztwie, w którym dostał zarzuty. Odmawia.

– Ale wciąż pracuje Pan w EuCO? – pytam go na koniec.

– Wykonuję teraz dla tej firmy określone zadania – potwierdza W.

Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji w Prokuraturze Apelacyjnej w Rzeszowie: – Jeśli ci ludzie pracują, to na pewno to zbadamy. Wobec nich mogą być zastosowane surowsze środki zapobiegawcze i mogą być surowiej ukarani przez sąd.

Prokurator: Nie tylko policjanci

Co zyskiwali policjanci na przekazywaniu agentom nazwisk poszkodowanych? – Pieniądze. Podejrzewamy, że za każdą informację o ofierze dostawali od agenta od 50 do 100 zł – mówi „Gazecie” prowadzący śledztwo prokurator Piotr Dynia.

To nie wszystko. Śledczy badają, czy policjanci dostawali również „prowizję” od wywalczonego odszkodowania przez EuCO. Na razie wpadli na jeden taki przypadek. Funkcjonariusz z KWP w Rzeszowie Marcin P. miał wziąć – według prokuratury – blisko 800 zł takiej prowizji. – Zbadamy wszystkie umowy, jakie zawierali podejrzani agenci z ofiarami zdarzeń – zapowiada prokurator Dynia.

I otwarcie mówi: – Bezprawne przekazywanie agentom nazwisk poszkodowanych nie dotyczy tylko policjantów, ale również strażaków i pracowników szpitali. Już mamy takie sygnały. Bywało tak, że do wypadków szybciej przyjeżdżali agenci niż karetka. Skąd agenci o tym wiedzieli?

Na trop policjantów, którzy agentom przekazywali nazwiska ofiar, wpadło Biuro Spraw Wewnętrznych. Proceder trwał od marca do grudnia zeszłego roku. Dzisiaj są pierwsze efekty śledztwa.

Centrala EuCO zapewnia: – Agenci nie mogą pozyskiwać informacji od pracowników służby zdrowia oraz policjantów – twierdzi rzecznik Kuraś.

To samo w ub. roku „Gazecie” mówił Daniel Kubach, wiceprezes EuCO, gdy w cyklu publikacji „Łowcy nieszczęść” pisaliśmy, że m.in. agenci ich firmy nachodzą swoich późniejszych klientów w szpitalach i korzystają z „pomocy” policjantów. – Nie znam człowieka, który mógłby podejść w trakcie wypadku i wręczać ofiarom swoją wizytówkę – mówił Kubach.

Prokuratura twierdzi, że takich oporów nie miał Łukasz W. Zanim się oficjalnie związał z EuCO, jeszcze gdy pracował w policji, dorabiał w firmie ubezpieczeniowej.

Urszula Sz., podczas rozmowy z nami, nie owija w bawełnę: – Oczywiście, że przyda się panu znajomość z policjantami, strażakami i pracownikami służby zdrowia. Nie ingerujemy w to, w jaki sposób pan dotrze do klienta.

Prokurator Mirecki zastanawia się głośno: – Czym się różni przekazywanie przez policjantów nazwisk agentom od tego, gdy funkcjonariusz bierze łapówkę od kierowcy zamiast wypisywania mu mandatu? To pierwsze jest subtelne, ale jedno i drugie to korupcja.

EuCO: Zasada polecenia

Agenci EuCO są podejrzani również o fałszowanie dokumentów o odszkodowania. W jednym przypadku kobieta złamała nogę na śliskiej podłodze, a agenci do wniosku wpisali, że pracowała na roli.

EuCO zapewnia, że nie policja, nie pracownicy służby zdrowia są źródłem ich klientów. To kto? – Sprawdzonym sposobem jest zasada polecenia, kiedy to nasz klient informuje swoje najbliższe środowisko o możliwościach, jakie stwarza nasza spółka – przekonuje Damian Kuraś.

– Fikcja! Wie pan, kto na tym procederze traci najwięcej? Poszkodowany. Bo takie molochy jak EuCO chcą się szybko dogadać z ubezpieczycielem, a nie targać się z nim latami. Mniejsze odszkodowania wywalczą, ale mają takich spraw mnóstwo. A ofiara cieszy się, że w ogóle coś dostała – mówi nam przedstawiciel małej firmy odszkodowawczej z zachodniej Polski.

marcin.kobialka@rzeszow.agora.pl

Marcin Kobiałka

Rzeszów: Policjanci handlowali informacjami o wypadkach

Mechanizm był prosty. Agenci dużej firmy ogólnopolskiej (red. – jak ustaliliśmy nieoficjalnie chodzi o firmę EUCO z Legnicy) w imieniu ofiar zdarzeń drogowych ubiegali się o odszkodowania z towarzystw ubezpieczeniowych. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanych. Na pomoc przychodzili policjanci. Tak twierdzi prokuratura.

– Agenci po otrzymaniu od funkcjonariuszy „drogówki” nazwisk poszkodowanych kontaktowali się z potem z nimi. Następnie podsuwali ofiarom wypadków drogowych lub kolizji do podpisania umowę, że pomogą im w walce o odszkodowanie z towarzystw ubezpieczeniowych – mówi „Gazecie” Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Firma reprezentowana przez agentów dostawała prowizję od ofiar wypadków. Agenci także. Im więcej umów mieli podpisanych, tym większy zysk. – W ciągu miesiąca potrafili zarobić w ten sposób nawet 5 tys. zł – opowiadają nam śledczy.

Prokuratura postawiła zarzuty przekroczenia uprawnień pięciu funkcjonariuszom „drogówki”: Marcinowi P. z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie, Dominikowi W. z policji w Nisku, Ryszardowi H. z Jedlicza, a także dwóm mundurowym ze Stalowej Woli: Witoldowi K. i Piotrowi K. Zarzuty usłyszał także były już stalowowolski policjant Łukasz W.

Jeden z podejrzanych funkcjonariuszy potrafił na miejscu wypadku nawet wręczać ofiarom wizytówki agentów. Z ustaleń śledczych wynika, że policjanci przekazywali nazwiska ofiar zdarzeń drogowych od marca do grudnia zeszłego roku. Na ich trop wpadli funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji (policja w policji).

Prokuratura podejrzewa, że za każdą informację o wypadku niektórzy policjanci dostawali od agentów od 50 do 100 zł. Śledczy sprawdzają również, czy mundurowi dostawali „prowizję” od wywalczonego odszkodowania przez agentów. Na razie mają dowody na to, że Marcin P. z KWP wziął blisko 800 zł łapówki.

Niektórym policjantom grozi do 3 lat więzienia, innym nawet 10 lat. Wszyscy są zawieszeni w czynnościach służbowych, mają zakaz opuszczania kraju. – Jeżeli zarzuty potwierdzą się w sądzie, to nie będziemy stosować żadnej taryfy ulgowej. Wszyscy funkcjonariusze stracą pracę – mówi nam Paweł Międlar z podkarpackiej policji.

Zarzuty w tej sprawie postawiono również agentom: Markowi P., Urszuli Sz. i Lucynie F. Jak udało nam się dowiedzieć nieoficjalnie Marek P. jest bratem policjanta Marcina P. Śledczy są również na tropie fałszerstw dokonywanych przez agentów. Ci działali też bowiem bez pomocy policjantów.

– Szukali w prasie i serwisach internetowych informacji o ofiarach różnych zdarzeń. Na przykład o kobiecie, która złamała nogę na śliskiej podłodze, agent napisał we wniosku o odszkodowanie, że wypadek miała przy pracy na roli – słyszymy w prokuraturze.

Prokuratura analizuje wiele dokumentów firmowych i sprawdza, ile mogło być podobnych przypadków. Niewykluczone są kolejne zarzuty, także wobec policjantów.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów